Menu

Kupię magistra - O motywacji przyszłych absolwentów szkół wyższych

Dobiega właśnie 13:30, grupka głośno dyskutujących studentów czeka pod salą 312 w jednym z gmachów należących do renomowanej warszawskiej uczelni. Słychać z sunących korytarzem szmerów kilka głośniejszych zdań o tym, jaka to udana impreza, kto z kim, a kto zwymiotował przez okno na taras sąsiada. Usłyszeć można również kilka słów o tym, kim jest wykładowca i czyja kolej zaliczenia obowiązkowego referatu. Równo o wpół do drugiej studenci wchodzą do sali, w której czeka już na nich młody mężczyzna ubrany w biznesowy garnitur i trochę już wymiętą koszulę; zaczynają się zajęcia ze społecznej psychologii w biznesie.

Każdy student zajmuje swoje miejsce. Wykładowca głośno czyta listę i odhacza w protokole obecności. Zajęcia zaczynają się od przedstawienia przez Zuzię – studentkę III semestru psychologii w biznesie – referatu traktującego o podstawowych mechanizmach psychologicznych, wykorzystywanych w komunikacji biznesowej. Zuzia czyta referat z kartki, sama treść wydaje się być interesująca, dużo przykładów, szczegółowo i profesjonalnie wytłumaczone zasady funkcjonowania każdego omawianego mechanizmu. W tym samym momencie wykładowca uśmiecha się pod nosem i z miną pełną podziwu potakuje, jakby chciał powiedzieć „widzicie – tak należy przygotować referat”. Pozwala dokończyć wystąpienie Zuzi, które zostaje nagrodzone gromkimi brawami przez jej koleżanki, kolegów i samego wykładowcę. Ten ostatnie dwie minuty przemówienia Zuzi przesiedział z głową w laptopie, prosi, by Zuzia podała mu referat, pyta o to, dlaczego wybrała akurat ten temat, czym była zmotywowana, czy jest to powiązane z jej zainteresowaniami, czy może pracą zawodową... Zuzia odpowiada płynnie i z zaangażowaniem, że pasjonuje się perswazją, psychologią i praktycznym zastosowaniem omawianych teorii w biznesie. Na koniec standardowe pytanie, skąd materiały, czy ktoś pomagał, czy praca w 100% samodzielna. W odpowiedzi słychać, że praca wykonana samodzielnie, a przykłady wzięte z życia.

Wykładowca włącza pilotem projektor, po chwili na ekranie wszyscy studenci mogą zobaczyć, czego szukał przez ostatnie dwie minuty prezentacji. Zuzia spuszcza wzrok na dół, jakby sprawdzała, czy na pewno założyła odpowiednie buty i zaczyna się czerwienić, po sali słychać głośne szmery, jakieś chichoty. Zuzia nerwowo ściska dłonie, czuje na sobie w tej chwili spojrzenia swoich znajomych i zapewne chciałaby zapaść się pod ziemię. Na ekranie widnieje zeskanowany artykuł wykładowcy prowadzącego zajęcia, ten sam, który przed paroma minutami Zuzia czytała z takim zaangażowaniem, ten sam, którego dotyczyły pytania wykładowcy, na które Zuzia odpowiadała, kopiąc sobie grób. Praca oddana wykładowcy różniła się jedynie dwoma słowami – imieniem i nazwiskiem autora.

Powyższy autentyczny przykład nie należy, niestety, do odosobnionych przypadków kopiowania prac przez studentów. Stanowi natomiast zarys i dobitny przykład problemu, który dotknął zarówno systemu edukacji, studentów, wykładowców, rynek pracy, jak i tych, którzy ponad nim przechodzą do porządku dziennego. Mowa oczywiście o plagiatach, autoplagiatach oraz coraz bardziej modnej na przestrzeni ostatnich lat usłudze pisania prac na zamówienie. Ilu z obecnych magistrów, czy doktorów na co dzień dumnie wykorzystujących mgr lub dr przed nazwiskiem na wizytówce, czy drzwiach gabinetu świadczy usługi, wykonuje projekty i niejednokrotnie żongluje ludzkim życiem? Tak żongluje życiem, ponieważ wielu z nich pracuje jako lekarze, psychologowie, seksuolodzy, terapeuci, czy też osoby odpowiedzialne za konstrukcję mostów, po których dziennie przejeżdżają dziesiątki tysięcy pojazdów. Jaki procent z tych osób za parę lat będzie rządzić krajem, czy któryś z nich zostanie premierem, a może nawet prezydentem?

Założenie, że studia uczą praktycznych umiejętności w większości przypadków poszło dawno w zapomnienie na rzecz uczenia teorii. Coraz mniej jest uczelni, które mogą zaoferować przyszłym studentom rzeczywiste „ćwiczenia”, praktyki i zajęcia uczące praktycznego wykorzystania zdobywanej wiedzy. Przyszli pracodawcy doskonale to rozumieją i wolą zazwyczaj wybierać osoby z doświadczeniem, niż napakowaną i często nieusystematyzowaną wiedzą. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ uczelnie coraz częściej zarządzane są w sposób charakterystyczny dla firm z podejściem czysto biznesowym. Dostosowują się do rynku, a rynek się zmienia i wymaga. Wymagania są różne, ale jednym z głównych są wskaźniki ekonomiczno-finansowe, i tak w salach ćwiczeniowych upakować można ok. 15-20 (przy efektywnym nauczaniu) studentów lub max. 30, w tym samym czasie uczelnia traci jedną salę, pokrywa rachunki i musi zapłacić za wynagrodzenie szkoleniowca. O zgrozo! Czasami dochodzą również koszty eksponatów, narzędzi do ćwiczeń, czy też zakup licencji na grę symulacyjną, która jest potrzebna jakiemuś nadgorliwemu trenerowi. Przecież przez te 45 minut, czy półtorej godziny można w jednej dużej auli upakować nawet 300, czy 400 studentów przy niemal identycznych kosztach – jeden wykładowca, podobne rachunki... a jakie oszczędności!

Rynek się dopasowuje – powstałe jak grzyby po deszczu szkoły oferują nieoficjalnie nazywane „kierunki dla parasoli”. Nie ma problemu z zapisaniem się – otwieramy portfel, wpłacamy wpisowe, regularnie opłacamy czesne. Nie ma problemu z frekwencją – wiadomo, wykłady to wykłady, a ćwiczenia - zawsze można dogadać się z prowadzącymi, którzy mają zapowiedziane, że zaliczać można np. w formie referatów, prezentacji lub innych form, więc i tutaj nie będzie problemu. Skąd wzięła się nazwa „szkoła dla parasoli”? Otóż z przeświadczenia, że do takiej szkoły zapisać można nawet parasol – wystarczy regularnie opłacać czesne, egzaminy i z minimalnym nakładem siły odebrać dyplom ukończenia.

Egzaminy trzeba zdać, więc często wykładowcy pomagają to zrobić – jak i dlaczego? Metod jest wiele m.in.:

  • Na dobre przygotowanie – przed samym testem omawiane są przez wykładowców pytania i poprawne odpowiedzi.

  • Ponownie to samo – wykładowcy od lat nie zmieniają pytań i odpowiedzi, a informacje o tym, jaki zestaw pytań będzie oraz którą odpowiedź zaznaczyć, przenoszą się w zaskakująco szybkim tempie.

  • Może ksero – często w punktach ksero na samej uczelni lub obok niej znaleźć można „przykładowe” testy na danych kierunkach z poprzednich lat – wystarczy skserować i wykuć na pamięć lub przygotować gotowca.

  • Ciekawe, co nowego w gazecie – czyli wszelkiego rodzaju przyzwolenia na ściąganie – czytanie przez osoby pilnujące gazety, robienie innych czynności niż pilnowanie.

Parę słów o motywacji wykładowców i uczestniczenia w tym procederze.

Każdy wykładowca na koniec semestru i roku jest oceniany, często przez samych studentów, jak i przez określone wskaźniki (jak odsetek osób, które zaliczyły egzamin). Opinia o wykładowcy zawsze jest przekazywana dalej i studenci zapisujący się na zajęcia doskonale wiedzą, u kogo łatwiej, a u kogo trudniej zaliczyć ten sam przedmiot. Paradoksalnie, stworzenie takiego pseudo-systemu oceniania, który w teorii miał zadbać o jakość nauczania wpływa często destrukcyjnie. Wielu studentów chce uzyskać stypendium, czy też gładko i łatwo przejść przez studia, więc nie będzie wybierało zajęć „trudnych i ciężkich”. Jeżeli nie zbierze się odpowiedni limit osób na kierunku, czy na samych zajęciach – kierunek i ćwiczenia nie ruszą. To niesie za sobą kolejną konsekwencję, jak coś nie ruszy, to i wykładowca nie zarobi, bo nie będzie, na czym. Wielu wykładowców przyjmuje odgórnie niepisane zasady gry, by samym móc utrzymać się na rynku, kontynuować swoje badania, a w zaciszu swojego domu, stając przed lustrem, zagryźć dolną wargę i zrzucić wszystko na zmieniające się czasy i rozwydrzoną młodzież. Tłumacząc własne zachowanie, by zachować komfort psychiczny i kolejnego dnia pójść ze spokojem do pracy, niosąc kaganek oświaty.

Często odpowiedzi do testów są umieszczane w książkach lub materiałach wykładowcy, które student może kupić. Po co? Otóż jeżeli dzięki takiemu manewrowi sprzedaż książki wzrośnie, to wykładowca nie tylko zarobi, ale będzie mu łatwiej ponownie opublikować swoje prace. Jeżeli książka młodego doktora nie sprzeda się, kto wyda drugą część? To kolejny często stosowany mechanizm. Wiele programów zajęć układanych przez prowadzących uwzględnia wiele pozycji nie tylko ich autorstwa, ale i ich znajomych , którzy odwdzięczają się tym samym. Dzięki temu książki i materiały lepiej się sprzedają, wykładowcy więcej zarabiają, a tym samym zaczynają wyrabiać sobie nazwiska. Dzięki tak zawartym znajomością oraz licznemu gronu naukowych przyjaciół siatka znajomości z roku na rok się powiększa. Owocem tego są nowe projekty badawcze, wymiany zagraniczne, lepsze pozycje przy ubieganiu się o granty i fundusze na badania oraz często tworzenie zamkniętych środowisk.

Dyplom jest potrzebny, czyli o motywacji „dlaczego na studia”.

Wielu studentów pierwszych lat powtarza zgodnie, że coś słyszeli o danym kierunku, a dyplom mieć muszą, by znaleźć lepszą pracę. Dla wielu motywacją do podjęcia studiów były słowa rodziców, że wszyscy idą na studia i oni też muszą zdobyć dyplom, by coś znaczyć. Jeszcze parę lat temu bardzo często występującym czynnikiem motywacyjnym była chęć uniknięcia służby wojskowej. Dzisiaj coraz częściej studenci idą nie po umiejętności i wiedzę, lecz po papierek. Jedynie nieliczna grupa studiujących wie dlaczego i po co wybrali daną uczelnię i kierunek. Ciekawą grupę stanowią osoby 40+, które decydują się pójść na studia – zazwyczaj to właśnie oni najlepiej się uczą, uzyskują stypendia, a przede wszystkim najwięcej czerpią z samych studiów, bo wiedzą, że przyszli się uczyć, a nie dla papierka.

Zdarza się, że głównym czynnikiem, który motywuje ludzi już aktywnych zawodowo, jest dyplom, który muszą uzyskać ze względu na charakterystykę wykonywanej pracy, czy też obowiązujące wewnątrz firmy standardy. Zdarza się, że na drodze do awansu staje brak „papierka” i wówczas trzeba go zdobyć. Oczywiście część osób decyduje się zakupić dyplom na czarnym rynku – istnieje również możliwość zakupienia dyplomu wraz z wpisem do rejestru. Mimo takich możliwości mało osób decyduje się na podjęcie tego kroku, wśród ankietowanych 50 osób, które kupiły „wzór” pracy tylko jedna rozważała taką możliwość. Pomimo tego, że można kupić dyplom, ryzyko wykrycia tego faktu jest duże, również koszty nie są niskie, a i trzeba wiedzieć u kogo, gdzie i za ile kupić takie świadectwo ukończenia szkoły wyższej.

Komentarze  

Justyna
# Justyna 2011-09-12 11:59
ten artykuł powinien się też znaleźć w materiałach dla doradców zawodowych. Czyżby to była zachęta do podjęcia się zajęcia tego typu? Teraz już będę wiedziała ile sobie zażyczyć za pracę :)
Odpowiedz
Nadia
# Nadia 2011-09-12 14:38
Myślałam, że czytelniczki reprezentują wyższy poziom zrozumienia tekstu pisanego. To tak, jakby ktoś napisał w artykule, że płatni mordercy lub handlarze narkotyków zarabiają X, a Ty od razu zakładałabyś, że należy zabijać ludzi lub handlować narkotykami... i ile za to brać. Co do artu - świetne ujęcie tematu z różnych stron, czyta się interesująco, a wprowadzenie wkręca w doczytanie do końca.
Odpowiedz
Boski
# Boski 2011-09-13 02:49
Rewelka, wreszcie ktoś, kto zna sytuację od wewnątrz nie bał się napisać, o tym, co spotykane jest na tzw. backstageu. Niestety... co to zmienia..., za dużo osób na tym zarabia (i nie chodzi o freelancerów, a o uczelnie i ludzi w tych mechanizmach). Ktoś taki, jak ten gość, co napisał tekst powinien zostać ministrem edukacji - może wreszcie coś by się zmieniło na lepsze.
Odpowiedz
Robert
# Robert 2011-09-18 11:42
Bardzo dobry artykuł! Ciekawe spojrzenie, które daje do myślenia. Dziękuję.
Odpowiedz

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku