Menu

Popkultura czy poptresura?

Razem a jednak osobno

Popkultura nie przyczynia się w żaden sposób do promowania wartości grupowych, a jedynie tych indywidualistycznych. Wystarczy wsłuchać się w język, w jakim mówi ona do swoich zjadaczy. Na pierwszy plan wysuwa się tam jeden zaimek: TY. To ty, nasz konsument, jesteś najważniejszy, to ty decydujesz. To dla ciebie mamy nowy produkt, to twoje zadowolenie ma dla nas znaczenie pierwszorzędne (w końcu to ty inwestujesz swój czas i pieniądze).

Trudno się dziwić, że w takiej powodzi uwielbienia dla każdego konsumenta z osobna (ale nie wszystkich razem), można ulec złudzeniu, że w pojedynkę stanowi się główny motor napędzający cały popkulturalny przemysł. Kasia Nosowska w jednej z mroczniejszych piosenek śpiewała niegdyś – „jedyny podmiot zdarzeń – ja”, to samo mogą nucić sobie z tyłu głowy wszyscy konsumenci. Tej mantry uczeni są dziś na pamięć masowo. Każdy z nas stanowi target marketingowców a relacje, jakie łączą nas z nimi sprowadzają się jedynie do świadczenia określonej usługi. Mamy ochotę na dobry film, określoną potrawę, samochód, czy t-shirt – zwracamy się z tym do odpowiedniego dystrybutora. Podobnie tresowane zwierzęta – by otrzymać pokarm wciskają dźwignię. My mamy inne przyciski – na pilocie, klawiaturze laptopów lub terminali do kart płatniczych. Popkultura w istocie nie jest niczym więcej, jak całym rzędem wymyślnych przycisków mających dostarczać ich użytkownikom przyjemności. Tylko nasza próżność każe te mało wyszukane zabiegi ochrzcić mianem „kultury”.

Niestety wiele wskazuje na to, że mogą one wywoływać podobne skutki do tych, których doświadczył niegdyś pewien nieszczęsny szczur, który przy pomocy jednego przycisku wysyłał wprost do swego mózgu (a dokładniej do struktur odpowiedzialnych za odczuwanie przyjemności) słabe impulsy elektryczne. Silne jednak na tyle, by gryzonia totalnie uzależnić, ale to tak, że zmierzał ku samozagładzie zapominając o jedzeniu, wodzie i śnie, za to zapamiętale uderzając całe dnie w mechanizm transportujący go na skraj nirwany.

Z pewnością mamy więcej rozsądku, pamiętamy zatem o odżywianiu i odpoczynku, zapominamy jednak o wielu innych ważnych sprawach, kluczowych dla prawidłowego funkcjonowania. Nasze środowisko to nie tylko pożywienie i inne „dobra materialne”. Jego niezwykle ważny komponent stanowią inni ludzie. A tak się niestety składa, że wraz z upowszechnianiem się pop-oferty, konsumenci coraz bardziej odsuwają się od innych, trwając w swych multimedialnych eremach. Robert Putnam, amerykański socjolog na łamach grubego tomiszcza pt. „Samotna gra w kręgle” opisuje powolny rozkład sieci społecznych w Stanach Zjednoczonych. Niepokojące wnioski zawarte w rozdziale charakteryzującym wpływ popkultury i mediów można z powodzeniem uogólnić na resztę populacji, w której dominuje popkultura. Okazuje się, że im więcej czasu poświęconego pop-ofercie – tym mniej spotkań ze znajomymi, udzielania się we wszelkiego rodzaju organizacjach a także – tym mniejsze zadowolenie z życia i większa zapadalność na stany bliskie depresji. Konsumenci pytani o swoje życie towarzyskie zwykle zasłaniają się ustawicznym brakiem czasu. O jakim braku jednak mowa, skoro ustawicznie rośnie liczba godzin spędzonych przed telewizorem czy przed monitorem komputera? Ale jest jeszcze druga, równie złowroga strona tegoż medalu. Ludzie stykający się z telewizyjną sieczką coraz częściej żyją w przekonaniu, że świat jest zły i nieprzyjazny. W naszym umysłach na dobre rozgościła się tzw. mean world hypothesis – hipoteza spodlonego świata. Może i jesteśmy skłonni liczyć na pomoc najbliższych, jednak obcych podejrzewamy o wszystko co najgorsze. I nie ma co się łudzić – również my podejrzewani jesteśmy o to samo ze strony innych. Komu jeszcze wydaje się, że coś nas łączy? Akty spontanicznej pomocy, uprzejmości, serdeczności, ot, na ulicy, w sklepie, coraz częściej stają się domeną generacji zstępującej. Kwiat młodzieży do takich drobnych altruistycznych zagrywek raczej się już nie zniża. I trudno się temu dziwić: mediom nie opłaca się emitować newsów łamiących zasadę „zła wiadomość to dobra wiadomość”. Tragedie, śmierć, ból, agresja, zawsze koncentrują na sobie uwagę i są większym gwarantem oglądalności niż ich brak. Szkoda tylko, że powoli zapomina się o jaśniejszej stronie żywota.

Obraz wyłaniający się z tych rozważań jest wyjątkowo posępny. Czepiam się? Towar w sklepach jest, ludziom żyje się lepiej, kanałów w telewizorze aż trudno się doliczyć… Jest chleb, są igrzyska. Może i tak. Doda zapewne wrzasnęłaby mi do ucha czystym głosikiem: „Nie martw się, uśmiechnij się”. Mnie jednak pobrzmiewa w uszach inny szlagier, sepleniący Muniek Staszczyk i świdrujące pytanie: „Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?”. Otóż to. Parę lat wcześniej jeszcze wolno było o to spytać. Dziś jest to pasée.

Tomasz Kozłowski

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku