Menu

Język lata...

Posłanka Pawłowicz jest na ustach wszystkich. Takim powodzeniem nie cieszy się ostatnimi dniami nawet sam Ryszard Kalisz. Co prawda, odkąd odszedł, pardon – został wyrzucony z SLD, to brak jego postaci w mediach wydaje się być zupełnie naturalny. Jednak gdy lewicowy poseł już się pojawiał na szklanym ekranie, to zazwyczaj budził i budzi wszechogarniającą sympatię i wysyp emocji pozytywnych, czego o pani poseł Pawłowicz powiedzieć nie można.

Tym, czym żyje cały kraj, a przynajmniej ta jego część, która śledzi życie publiczne w ostatnich tygodniach, to obraźliwe wypowiedzi pod adresem marszu o prowokacyjnej nazwie – „Marszu Szmat”. Sama nazwa jest bardzo przewrotna i kontrowersyjna, ponieważ jego celem było zwrócenie uwagi na problematykę gwałtu. Idea organizatorów była taka, żeby wywołać pewien dysonans poznawczy i skłonić do refleksji nad tym, kim jest ofiara, kim kat. Od już dawna bowiem istnieje pogląd (oczywiście nie podzielany przez wszystkich, ani nawet większość społeczeństwa na szczęście), że to ofiary gwałtu są winne swojej tragedii. Pogląd ten ma swoje umiejscowienie w atrybucji, którą Melvin Lerner określił mianem Wiary w sprawiedliwy świat, a u której podłoża leży przekonanie, że sprawiedliwi otrzymują to, co sprawiedliwe, a niesprawiedliwych spotykają nieszczęścia. Poseł Pawłowicz zdaje się ulegać tej deformacji percepcyjnej, ponieważ w wywiadzie dla Jarosława Kuźniara z TVN24 stwierdza ona, że istnieje zjawisko „przyczynienia się” i chodzenie bez ubrania jest egzemplifikacją takiego właśnie zjawiska. 

Kwestia niezrozumienia celu i prowokacji to jedno, natomiast ostre wypowiedzi posłanki podniosły istne larum. Większość społeczeństwa była wprost oburzona nie tyle poglądami pani poseł, ile nieparlamentarnym językiem przedstawiciela parlamentu. Pojawiały się głosy, że posłowi nie godzi się wypowiadać w taki sposób. Mimo tego posłowie od dawna sięgali po ostre sformułowania i nie jest to pierwsza taka sytuacja. Tym razem stopień oburzenia jest tak wysoki, ponieważ owe mocne frazy skierowane zostały nie do innych posłów czy urzędników państwowych, ale do obywateli. 

Dopóki politycy pływali we własnym sosie, budziło to uzasadniony mniej lub bardziej niesmak, ale wszystko to dostarczało masom doskonałej rozrywki. Wzajemne wyzwiska o to, kto jest bardziej chamem, kto warchołem, a kto prostytutką polityczną, sprawiały, że obserwujący kabaret widzowie mogli poczuć się lepiej. Lepiej, bo ci wielcy ludzie z telewizji nie są wcale lepsi od nich. Lepiej, bo mając swoje sympatie polityczne, lubimy, kiedy ktoś z „naszych” przyłoży „tamtym” i bulwersujemy się, kiedy ktoś z „nich” dołoży „mojemu”. To, ile sensu miały poszczególne epitety, nie ma znaczenia. Byle barwnie i żeby mu w pięty poszło. 

Chętnie także wybaczamy politykom różne wtopy językowe. „Plusy dodatnie i ujemne”, to, komu co staje przed Wysoką Izbą, kto podąża z ziemi polskiej do „Wolski” itp., przyprawia nas o uśmiech, a nawet budzi sympatię. W końcu każdemu zdarzyć się może. Dobrze, że posłowie to też ludzie, tacy sami jak my. Czy zatem ostra wypowiedź poseł Pawłowicz także przyczyni się do wzrostu ilości jej sympatyków? 

Kiedy wyznajemy jakieś wartości lub poglądy, to wszelkie zgodne z nimi sentencje zyskają naszą aprobatę. Nawet jeśli owe sentencje były bardzo radykalne. Jesteśmy skłonni przymknąć oko i przyklasnąć. Czasami nawet jeszcze bardziej utwierdzić się w swoim przekonaniu i zradykalizować je, jeśli wcześniej mieliśmy jakieś wątpliwości. Skoro bowiem inne osoby, do tego publiczne, z którymi się utożsamiamy i chętnie zjedlibyśmy obiad, nie mają żadnego zawahania co do poprawności politycznej, to tym bardziej my nie powinniśmy się nad tym rozwodzić i hamować w ekspresji. Co jednak dzieje się w przypadku osób, które nie podzielają poglądów posłanki? 

Historia polskiej polityki pokazuje, że oskarżające, wytykające wypowiedzi polityków pod adresem polskiego społeczeństwa, kończyły się źle dla tych pierwszych. Kiedy to w 1997 roku ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz sformułował pod adresem powodzian zdanie, że powinni oni byli się ubezpieczać (czyli w domyśle – „sami jesteście sobie winni”), a nie liczyć tylko na pomoc państwa teraz, to spotkało się to z ogromnym oburzeniem. Samo takie zdanie nie przyczyniło się do porażki lewicy w kolejnych wyborach, ale na pewno nie ułatwiło jej zwycięstwa. Sam Cimoszewicz długo jeszcze nosić musiał piętno tych słów i nie cieszył się popularnością przez pewien czas. Sympatię musiał odbudowywać ponad osiem lat, aż do kiedy to w rankingach prezydenckich w 2005 roku cieszył się ponownie olbrzymim poparciem wyborców. 

Posłanka Pawłowicz także atakuje niemałą część polskiego społeczeństwa. Nie tylko tę o poglądach lewicowych, ale także tę, która znajduje zrozumienie dla akcji i jej kontrowersyjnej formy, która miała przyciągnąć uwagę. Ta droga może sprawić, że pójdzie w niełaskę. Jednak czy na taką, żeby nie znaleźć się w parlamencie na kolejną kadencję? Odpowiedź na to pytanie musi jeszcze nieco odwlec się w czasie. Nie zmienia to jednak faktu, że ataki na własne społeczeństwo, na potencjalnych wyborców, jeszcze nikomu nigdy na dłuższą metę się nie opłaciły. 

Jarosław Świątek
Autor: Jarosław Świątek
Redaktor Naczelny
Psycholog społeczny, absolwent Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu, założyciel Szkoły Inteligencji Emocjonalnej, komentator medialny i popularyzator nauki. W jego kręgu zainteresowań związanych z psychologią znajduje się psychologia społeczna, psychologia emocji i motywacji.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku