Warning >>> there is no article with id = 626
Skąd depresja u ludzi sukcesu?
- Szczegóły
- Utworzono: 31 maja 2007
- Izabela Kielczyk
Czy depresja może pojawić się dlatego, że ma się w życiu za dużo? Bo za dobrze się komuś powodzi? Jak to możliwe, że ktoś ma dużo i jeszcze narzeka? Rzecz w tym, że nie chodzi o to, co posiadamy, ale o to, iż płacimy za to zbyt wielką cenę. Gdy praca staje jedynym i nadrzędnym celem naszego życia warto zadać sobie pewne pytania: Kim jestem? Do czego zmierzam? Co chcę w życiu osiągnąć? Co dla mnie jest najważniejsze? Jakie jest moje powołanie?
Ludzie, dla których życie prywatne i zawodowe staje się jednością – pracując po 60-70 godzin tygodniowo – zaczynają ulegać presji sukcesu. Coraz szybciej osiągają kolejne wyznaczone sobie cele. Coraz więcej z nich dąży do doskonałości, do zdobycia kolejnego awansu, kolejnego intratnego kontraktu czy nowego klienta. Zapominają oni, że sukcesy zawodowe mają jedynie ułatwić osiągnięcie celów osobistych, a nie być wartością nadrzędną i celem samym w sobie. Często praca zastępuje nam nieudane życie, brak rodziny czy bliskich związków z innymi ludźmi. Staje się ona wtedy jednym „lekiem” na nasze niespełnione życie.
Przyjrzyjmy się poniższemu przykładowi:
Przystojny trzydziestokilkulatek, energiczny, pełen pomysłów, wykształcony, z poczuciem humoru. Sam zbudował od zera i prowadzi doskonale prosperującą firmę konsultacyjną. Swoim talentem i ciężką pracą, wyrobił firmie renomę do tego stopnia, że klienci sami przyjeżdżali do niego. Zyski były imponujące, a mała z początku firma stała się jedną najbardziej znanych marek.
Któregoś dnia, ten mężczyzna nie przyszedł do pracy. Przestał wychodzić z domu. Nie odbierał telefonów. Nagle urwał kontakt ze światem. Tydzień, dwa, było coraz gorzej. Depresja. Pustka.
Zwykle w takich przypadkach problem sprowadza się do tego, że w pewnym momencie zapominamy o sobie: o tym, że poza pracą mamy życie prywatne. Ludzie, którzy patrzą na to z boku skłonni są uważać, że wszystko idzie wspaniale: człowiek sumiennie pracuje, dużo zarabia i ma ambicje. Jest społecznie spostrzegany pozytywnie, bo pnie się do góry i osiąga sukcesy. Czegóż zatem chcieć więcej?
Otóż wmawiamy sobie, że praca i kolejne sukcesy zawodowe to najlepsze, co mogło nam się przytrafić. Gonimy więc, nie śpimy, poświęcamy prywatne plany, a nasza praca powoli staje się jedną sferą naszego życia, w której robimy coś solidnie i do końca. Taki sposób funkcjonowania nie jest jednak naturalny. Praca eksploatuje nasze zasoby, a jednocześnie nie wyczerpuje całego spektrum potrzeb, jakie odczuwamy. To powoduje pewien dyskomfort, który w chronicznych przypadkach prowadzić może do swoistej „depresji sukcesu”.
Kiedy owa przypadłość może się pojawiać? Wydaje się, że szczególnie powszechne są tutaj dwa możliwe scenariusze:
- Kiedy oczekujemy od innych pochwały, aprobaty, podziwu tego, co osiągnęliśmy, zdobyliśmy ciężka pracą.
- Kiedy określamy siebie poprzez kolejne sukcesy, poprzez kolejne osiągnięte cele, kolejne szczeble w karierze, kolejne firmy itd.
Spróbujmy w tym miejscu przyjrzeć się bliżej obu sytuacjom.
Potrzeba aprobaty
W wyniku otrzymywanych od innych pochwał rodzi się poczucie własnej wartości na polu zawodowym. Jeśli nie dostajemy od otoczenia dowodów uznania zaczyna pojawiać się smutek, żal, poczucie opuszczenia oraz irytacja. Stopniowo dołącza to tego zniechęcenie do pracy, apatia, a w końcu depresja.
Uporczywe pragnienie uznania i podziwu w oczach innych motywuje nas często do osiągania kolejnych sukcesów zawodowych. Taki rodzaj motywacji ma jednak negatywne skutki. Im więcej sukcesów odnosimy z pobudek zewnętrznych, a nie dla siebie, tym bardziej narazimy siebie na koszty psychiczne. Dlaczego? Pochwala podnosi nasze poczucie własnej wartości, dodaje nam skrzydeł. Uwielbiamy być chwaleni i doceniani przez innych w pracy. Pochwała popycha nas do powiększenia naszego sukcesu zawodowego, jest motorem do dalszych działań. Zaczynamy więc coraz częściej oczekiwać przejawów uznania. Dzięki nim nabieramy większej pewności siebie, pozbywamy się wątpliwości, mniej boimy się porażek. Łatwiej osiągamy kolejne cele zawodowe, lepiej się mobilizujemy do ciężkiej pracy po godzinach itd.
I tak powoli, pochwały zaczynają nas uzależniać. Dlatego jeśli otrzymamy jedną nagrodę, to chcemy zasłużyć na kolejne. Bierzemy więc dodatkowe zlecenia, realizujemy coraz trudniejsze projekty, zapisujemy się na kolejne studia podyplomowe, zakładamy kolejne firmy itd. Wszystko po to, by na koniec otrzymać pochwalę od przełożonych i/lub zobaczyć podziw w oczach kolegów. Nie chcemy wyjść z tego zaklętego koła, bo za wszelką cenę chcemy utrzymać się na szczycie. Brak pochwał oznacza dla nas porażkę i upadek. To sprawia, że zaczynamy coraz bardziej angażować się w pracę i zapominamy o życiu prywatnym. Pochwała to paliwo dla pracoholików, ale niestety nie dojedziemy na niej bezpiecznie do celu.
Jeśli wiele wysiłku wkładamy w osiągniecie kolejnego sukcesu zawodowego i oczekujemy czy wręcz domagamy się pochwał od innych, to brniemy w ślepą uliczkę. Kiedy bowiem nie dostajemy tych pochwał, nakręcamy się jeszcze bardziej i staramy się zdobywać kolejne cele. Po co? Właśnie po to, aby zwrócić na siebie uwagę innych, zobaczyć w ich oczach podziw, uznanie i pochwały. Chcemy więcej i więcej. I zaczynamy pracować nie dla siebie, nie dla wewnętrznej satysfakcji, ale dla innych. Chcemy otrzymywać zewnętrze dowody uznania, a na nich dopiero budujemy swoje poczucie wartości. Stajemy się coraz bardziej podatni na presję z zewnątrz i przesadnie zaczynamy liczyć się z oczekiwaniami innych coraz mniej słuchając siebie.
Warto tutaj zatrzymać się na chwilę i zadać sobie kilka ważnych pytań: Od kogo oczekuję pochwał? Dlaczego chcę je usłyszeć? Co dzięki nim otrzymuję? Jeśli chcemy uniknąć „depresji sukcesu” to trzeba zastanowić się czy nasza motywacja do tego, by być ciągle lepszym, wynika z nas samych i dla nas samych (wtedy nie jesteśmy uzależnieni od opinii innych) czy też łączy się jedynie z chęcią zdobycia uznania w oczach innych, ich poklasku i zachwytów.
Definiowanie siebie przez pryzmat sukcesu
Drugim problemem związanym z pojawianiem się stanów depresyjnych u ludzi sukcesu jest tendencja do definiowania siebie głównie przez pryzmat własnych osiągnięć czy kolejnych osiągniętych celów. Szczególnie chodzi tutaj o dowartościowanie siebie poprzez perfekcjonizm, niezawodność i nie popełnianie błędów.
Jeśli zaczynamy określać siebie poprzez osiągnięte wyniki zawodowe to co stanie się jeśli podwinie nam się noga? Pojawiają się tutaj myśli: „Jeśli nic nie nawalę to jestem super. Jeśli jednak poniosę porażkę i popełnię błąd to będę czuł się beznadziejny, przegrany i słaby.” Widzimy, że przy takim stylu definiowania siebie pojawia się znaczne ryzyko smutku, rozgoryczenia czy żalu, a stąd kolejny krok prowadzić może do depresji. Kolejne zadania wyznaczamy sobie w taki sposób, aby udowodnić innym i sobie, że „damy radę, bo jesteśmy niezawodni”. Pojawia się w nas ciągły przymus bycia najlepszym. Zaczynamy nieustannie wyznaczać sobie nowe cele i bez końca podnosić poprzeczki coraz wyżej. Spostrzegając siebie jako osoby niezawodne, perfekcyjne, doskonale wykonujące swoje obowiązki i zadania w pracy, nie dajemy sobie prawa do popełniania błędów.
Przy tak „ambitnej” i długiej liście wymagań wobec siebie, porażki są jednak nieuniknione. Im więcej zadań sobie stawiamy, tym procentowo częściej może spotkać nas niepowodzenie. Natomiast zbyt częste poczucie klęski nie wpływa korzystnie na nasze zdrowie psychiczne. Wręcz przeciwnie, uczucie klęski przygnębia nas, podkopuje samoocenę i wywołuje lęk przed kolejnymi potknięciami. To kolejny krok na drodze do depresji. Gdy popełnimy błąd czujemy się gorsi, a sprostanie naszemu wewnętrznemu poczuciu bycia ciągle i nieustannie „perfect” naraża nas na boleśniejsze i częstsze porażki.
Dlatego właśnie warto starać się ograniczać stawiane sobie wymagania. Dajmy sobie taryfę ulgową i prawo do bycia „no–perfect”. Nie nakręcajmy się. Nauczymy się odczuwać satysfakcję z aktualnych osiągnięć i w zależności od własnych możliwości odpowiednio planować kolejne zadania.
Jeśli praca staje się głęboko zakorzenionym poczuciem sensu i nadrzędną wartością życia, warto przystanąć na chwilę i zadać sobie pytanie: Czy tak właśnie chcę żyć?
{rdaddphp file=moje_php/autorzy/ikielczyk.html}