Życie przed śmiercią
- Szczegóły
- Utworzono: 19 sierpnia 2013
- Jarosław Świątek
Człowiek to najprawdopodobniej jedyne zwierzę, które niemal od początku swojej egzystencji jest świadome własnej śmiertelności. Taki stan rzeczy wiąże się z wieloma konsekwencjami. Jedną z nich jest lęk przed śmiercią. Myślenie o śmierci wprawia nas w nie lada dyskomfort. Nie znosimy pogrzebów nie tylko dlatego, że musimy pożegnać i pogodzić się z ludźmi, których znaliśmy, ale może nawet przede wszystkim – ponieważ przypominają nam, że i na nas kiedyś przyjdzie pora.
Liczni badacze, z Greenbergiem i Pyszczynskim na czele, postulują, iż kiedy lękamy się śmierci, z pomocą przychodzi nasz światopogląd. Skupiamy się wówczas na tym, w co wierzymy, co uznajemy za słuszne, na naszych przekonaniach czy rozmaitych obrzędach i rytuałach. Samo wyznawanie określonego światopoglądu daje ukojenie i obniża lęk przed własną śmiertelnością. Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że religie obiecują nam życie po życiu. Taka perspektywa powinna redukować ów lęk do absolutnego minimum. Świadomość, że umieranie to jedynie przejście do innego wymiaru, w którym bez udręk związanych z naszymi niedoskonałymi, ludzkimi ciałami możemy spędzać całą wieczność, wspólnie z naszymi zmarłymi bliskimi lub w towarzystwie całej hordy dziewic do naszej dyspozycji (swoją drogą, ciekawe, po co komu dziewica, skoro nasze ciało pozostaje na Ziemi, a duch nie potrzebuje uciech cielesnych), powinna wyzwalać nas całkowicie od tego wszechogarniającego lęku.
Im bardziej dana osoba jest wierząca, tym mniej powinna się bać. Tyle w teorii. A jak jest w praktyce? W praktyce nawet silna wiara nie uwalnia ludzi od lęku przed śmiercią. I choć odwołanie do światopoglądu, w tym wierzeń religijnych, potrafi w sposób istotny zredukować lęk, to nie pozwala nam całkowicie się go pozbyć. Nasuwa się pytanie o to, dlaczego ludzie wierzący boją się przejścia do lepszego świata? Być może obawiają się, że nie trafią tam, gdzie chcą, a za swoje postępki zostaną zesłani w wieczną otchłań potępienia. Jednak lęk przed śmiercią da się zaobserwować także wśród kultur, które nie wierzą w piekło. Ciężko byłoby antycypować, że boją się oni zbawienia.
Cóż, emocje nie poddają się rozumowi, więc najpewniej żadne przekonania nie są w stanie ukoić całkowicie lęku, tak jak stresu przed ważnymi próbami w naszym życiu, jak np. egzaminem dojrzałości, prawem jazdy czy rozmową kwalifikacyjną. Nie są także w stanie całkowicie pozbawić nas gniewu na kogoś, miłości do osoby, która do nas niczego nie czuje, a nawet radości z niepowodzenia innego człowieka (tzw. Schadenfreude). Nie są i długo jeszcze nie będą. Na oko to może potrwać jakieś kilkaset tysięcy lat, kiedy to płaty czołowe kory mózgowej, odpowiedzialne za kontrolę i podejmowanie decyzji, będą miały więcej połączeń nerwowych ze wzgórzem i ciałem migdałowatym. Do tego czasu lęk przed śmiercią będzie dawał się we znaki ludziom, niezależnie od szerokości geograficznej, w której się znajdują.
Można jednak spojrzeć inaczej na kwestię odczuwanego lęku. Religia jest produktem naszego świadomego umysłu. Szacuje się, że świadomość wykształciła się między 100 tys. a 600 tys. lat temu. Tymczasem człekokształtne małpy pojawiły się kilkanaście milionów lat temu, natomiast przedstawiciele naszego rodzaju około 2,5 mln lat temu. Ich mózgi nie wiele się różniły od naszych dzisiejszych, zwłaszcza jeśli chodzi o struktury podkorowe, odpowiedzialne za przeżywanie emocji. Nasi przodkowie czuli, że umierają, i widzieli, jak umierają inni przedstawiciele ich gatunku. Nie wierzyli jednak wówczas w życie po życiu, bo ich świadomość nie była na tyle rozwinięta, żeby wykształcić przekonania i wartości. Czuli i doświadczali tego, co spotykało ich w otaczającym środowisku. Gdy pojawiała się śmierć, wyzwalała lęk i frustrację. Najpewniej odczuwali, że nadchodzi kres ich egzystencji i jak każdy organizm żywy, który zgodnie z definicją życia, próbował przetrwać za wszelką cenę i rozmnażać się, próbowali temu przeciwdziałać. Na poziomie biologicznym organizm antycypował, że jego żywot dobiega końca i wywoływał szereg reakcji fizjologicznych. Jedną z nich zapewne była emocja strachu. Strach pojawia się w sytuacji, kiedy istnieje zagrożenie i wyzwala w nas próbę odsunięcia się od niego – ucieczki.
Strach ten towarzyszy nam po dziś dzień. Dlaczego żadna religia nie dała mu ukojenia? Dlatego, że wierzenia religijne są tworem sztucznym, stosunkowo młodym ewolucyjnie i nieznajdującym potwierdzenia w emocjach i reakcjach, które odczuwa umierający organizm. Nasz kompas emocjonalny informuje nas nader dokładnie, że nie ma co liczyć na wyzwolenie się ducha z maszyny, bo nigdzie taki się nie schował. Mimo tego ludzie uparcie go poszukują i choć nie ma najmniejszych dowodów na jego istnienie, ślepo przyjmują, że musi tam gdzieś być. Jednak lęk przed naszą śmiertelnością jest taki sam u osób niewierzących, jak i tych wierzących. Wystarczy mieć jakikolwiek światopogląd – w tym także ten, że nie istnieje ani duch w maszynie, ani żaden stwórca wszechrzeczy, żeby osłabić lęk, natomiast nie istnieje taki światopogląd, który jest w stanie go wyeliminować kompletnie.
Lęk przed śmiercią to emocjonalna reakcja na nasze przemijanie. Tymczasem należy sobie także postawić pytanie o to, czy istnieją poznawcze konsekwencje świadomości własnej śmiertelności. Nie tak całkiem dawno Andrew Przybylski (kolejny naukowiec o swojsko brzmiącym nazwisku) ze współpracownikami udokumentował zjawisko innego lęku. Tym razem to lęk przed przeoczeniem jakiegoś wydarzenia, czyli tzw. FoMO (z ang.: Fear of Missing Out). Ów lęk pojawia się głównie u osób, które są uzależnione od portali społecznościowych. Polegać on ma na tym, że osoby go przejawiające, ciągle myślą o tym, żeby sprawdzić pocztę czy konto na Facebooku, bo może ich ominąć jakieś ciekawe wydarzenie, wątek itp.
Odkrycie to jest jeszcze bardzo świeże i wymaga dalszych badań konfirmacyjnych. Nie wiadomo też, czy rzeczywiście osoby, które posiadają potrzebę bycia na bieżąco na portalach społecznościowych, odczuwają w istocie lęk. Być może u podłoża tego mechanizmu leży ciekawość, która gdy zostaje zablokowana przez niemożność sprawdzenia konta, wyzwala frustrację, czy gdy dostęp jest ograniczony na dłuższy czas – smutek. Jeżeli rzeczywiście nie lęk, a ciekawość leżałaby u podstaw FoMO, to zjawisko znacznie bardziej dotyka procesów poznawczych, niż emocjonalnych.
W pewnym sensie właśnie FoMO, a nawet bardziej „CoMO” (Curiosity of Missing Out), odpowiada na pytanie o poznawcze konsekwencje świadomości naszej śmiertelności. Podejrzewam, że osoby niepraktykujące ani niewyznające żadnej religii właśnie na tych aspektach szczególnie się koncentrują i to one wzbudzają w nich emocje żalu i smutku. No bo co innego można odczuwać, kiedy pomyśli się o tym, że nie będzie się obecnym, kiedy zostanie ukończona Piramida Czasu w Niemczech (z niem.: Zeitpyramide). Piramida ta zostanie ukończona w roku 3183. Jej budowa zaczęła się w 1993 a jej kolejne komponenty dodawane są co 10 lat po jednym bloku. Dotychczas postawiono zaledwie trzy takie elementy konstrukcyjne.
Żałować możemy także tego, że nie zobaczymy zderzenia naszej galaktyki z Galaktyką Andromedy, do którego dojdzie za około 4 miliardy lat. Właściwie to już za trzy miliardy lat niebo będzie wyglądało zupełnie inaczej, a widok dwóch zbliżających się do siebie galaktyk będzie prawdziwie olśniewający. Tym bardziej, że za 8 miliardów lat, kiedy proces połączenia obu galaktyk się zakończy, powstanie nowa galaktyka – „Milkdromeda”, a nasz układ najprawdopodobniej nie odczuje tej kolizji, więc widok, który mielibyśmy zapewniony, byłby pierwszorzędny. Niestety nie moglibyśmy tego oglądać już z Ziemi. Za 4,5 miliarda lat bowiem nasze słońce wyczerpie zasoby wodoru i zacznie spalać hel, przez co stanie się Czerwonym Olbrzymem i pochłonie trzy pierwsze planety, w tym naszą. To najprawdopodobniej chcielibyśmy przegapić, gdyby nie fakt, że wówczas jako gatunek powinniśmy już móc kolonizować inne planety i podróżować po kosmosie. Podróże międzygwiezdne to także jedna z tych rzeczy, których żal nie doczekać. Europejska Agencja Kosmiczna planuje wysłać człowieka na Marsa około roku 2030. Koło 2020 ponownie mamy powrócić na Księżyc. To wszystko stanie się jeszcze za życia większości z nas. Na prawdziwe podróże kosmiczne przyjdzie nam jednak czekać jeszcze co najmniej 100-200, a nawet 500 lat. Szkoda, że nie będziemy mogli być tego świadkami.
FoMO dotyczące naszej śmiertelności dotyczy także bardziej indywidualnych aspektów naszego życia. Wielu z nas nie doczeka swoich prawnuków, już o praprawnukach nie wspominając. Inni nie poznają wybranek życia swoich wnuków, ani nie zobaczą, jak ci osiągają sukces w swoim życiu zawodowym i np. stają się znanymi piosenkarzami, naukowcami czy aktorami.
Z poznawczymi aspektami świadomości śmiertelności poradzić jest sobie jednak znacznie łatwiej. Wystarczy np. dla równowagi uświadomić sobie, czego nie ominiemy, a co ominie przyszłe pokolenia. Nie zobaczą oni początków komputerów stacjonarnych, których byliśmy świadkami. Podobnie jak Internetu, telefonów komórkowych czy upadku muru berlińskiego. Najdalsi nasi potomkowie nie zobaczą nigdy nawet ostatniej ściany kościoła w Trzęsaczu, ponieważ woda zabiera co roku kolejny centymetr plaży. Jeśli Trzęsacz nie przemawia do waszej wyobraźni, to pomyślcie, że nasi potomkowie nie ujrzą nigdy Wenecji. Przez ostatnie 100 lat poziom wody w tym pięknym włoskim mieście podniósł się o 23 cm, zaś laguna, na której leży Wenecja, osuwa się o 1-1,5 mm rocznie. Pesymiści twierdzą nawet, że zniknie ona z powierzchni Ziemi w przeciągu najbliższych 70 lat.
Wiele gwiazd popkultury, które zmieniały oblicze muzyki i sztuki, także pozostanie tylko w naszej świadomości, nawet jeśli pamięć o nich przetrwa. Michael Jackson, Elvis Presley, Bruce Lee, Marylin Monroe, Clint Eastwood, Anthony Hopkins, Pele, Maradona, Michael Jordan, Adam Małysz – to postaci, które tylko dla współcześnie żyjących mogły stanowić żywe autorytety (choć ja sam kilku z wymienionych nie miałem okazji nigdy podziwiać za ich życia). Niektórzy zresztą już odeszli.
Mamy czego żałować i mamy czego się bać. Niezależnie od tego, czy wierzymy w ducha w maszynie, czy jedynie w doczesność naszego istnienia, obawy i refleksje związane ze świadomością śmierci nie znikną, bo są czymś ewolucyjnie starszym od religii. Warto więc skupić się na teraźniejszości i żyć jak najbardziej płodnie, żeby ani nie myśleć o tym, czemu zapobiec się nie da, ani nie żałować nie tyle tego, co może nas ominąć, ale tego, co już nas ominęło, w wyniku naszych własnych błędów i zaniechań.