Czy człowiek jest istotą społeczną?
- Szczegóły
- Utworzono: 01 kwietnia 2008
- Marek Warecki, Wojciech Warecki
Czy człowiek jest istotą społeczną? Czy może samowystarczalnym egzemplarzem chodzącym z plakietką w klapie „piekło to inni”?
Zapraszamy na spacer przez historię filozofii kilku interesujących dżentelmenów, którzy drążyli relacje pomiędzy jednostką a społeczeństwem.
Od razu warto zauważyć, że instynktywiści uważają, że nasze postępowanie i natura jest wynikiem działania instynktów (takich jak agresja, afiliacja czy oczywiście instynkt seksualny) i są one niezmienne na przestrzeni czasów, i obecne w działaniu każdej jednostki. Słowem robimy to, co „każe nam” nasze wyposażenie genetycznie i jak mawiał Adolf Dymsza w „Urodzonym sportowcu” - „jesteśmy dziedzicznie obciążeni”.
I może by tak było gdyby nie Platon, który stwierdził, że liczy się tylko społeczeństwo (Polis) i jednostka ma o tyle sens, o ile jest właśnie częścią Polis i to w dodatku wartościową. Jeśli urodziła by się „zdefektowana”, z jakimiś widocznymi wadami, to wzorem Spartan należy ją jak najszybciej wyeliminować, ponieważ będzie tylko obciążeniem.
Można śmiało powiedzieć, że Platon był pierwszym totalistą, promując bezwzględny prymat państwa nad jednostką. Jak każdy społeczny inżynier dusz dla siebie i jemu podobnych zarezerwował miejsce wyjątkowe, oczywiście na szczycie hierarchii społecznej. Rządzić mieli „miłośnicy mądrości”, wcielać w życie zasady powszechnego dobra i sprawiedliwości (cokolwiek by to nie znaczyło), a tych którzy stali na przeszkodzie mieli usuwać z całym zdecydowaniem.
Platon okazał się być pierwszym komunistą, a co z tego wynikło okazało się później, kiedy tacy praktycy powszechnego szczęścia jak Pol Pot czy Stalin wzięli sprawy we własne ręce.
Nie ma miejsca na indywidualizm i na gromadzenie dóbr, wszystkiego pilnuje ascetyczne państwo, a wolność nie jest w tym rachunku uwzględniona. Polis wie co jest dla obywatela dobre. Mimo licznych deklaracji duch platoński przetrwał do naszych czasów i jest dalej żywy.
Więcej szans daje nam Arystoteles. Przywrócił prawo do szczęścia, wolności i uznał je za prawo naturalne. Zapewnił nas nawet o tym, że możemy posiadać własność prywatną. Społeczności państwo jest potrzebne, aby zaspokoić możliwie najpełniej potrzeby człowieka. Tylko ono jest na tyle rozwiniętą strukturą, w której jest to możliwe. Bez niego wszechstronny rozwój człowieka jest niemożliwy.
Stagiryta wyróżnia trzy formy szczęścia:
- życie wśród namiętności i przyjemności;
- życie wolnego i odpowiedzialnego obywatela;
- życie badacza i filozofa.
Żeby być prawdziwie szczęśliwym trzeba spełnić te wszystkie warunki. Człowiek jest w naturalny sposób stworzony do życia w społeczności i tylko tam może osiągnąć szczęście i pełnię egzystencji.
Św. Tomasz zalecał nam wielkoduszność, co w dzisiejszych czasach było by nader aktualnym postulatem. Człowiek wielkoduszny to taki, co jest otwarty na innych, innym pomaga. Właśnie ponadprzeciętność jest warunkiem tego empatycznego otwarcia się na potrzeby innych i niesienie pomocy. Immanentną cechą wielkoduszności jest ufność, która zakłada zwrócenie się do innych ludzi i Boga. Dla Tomasza ufność oznacza otwarcie się na świat i realistyczne poznanie go. Ufność zakłada autonomię (polegającą na przykład na oderwaniu się od rodziców) i wolność, a także poczucie własnej wartości w relacjach z innymi ludźmi. Służba drugim i otwarcie się ufne na nich i ich rzeczywistość jest szczytem ponadprzeciętnego rozwoju, jaki może człowiek uzyskać. Każdy z nas ma wręcz przykazane, aby się doskonalić w tym kierunku.
Podstawową rzeczywistością jest osoba ludzka, ale osiąga ona pełnię tworząc społeczności z innymi, kiedy świadomie współdziała tworząc dobro. Społeczeństwo jest środkiem realizacji celi, ale jednostka jest autonomiczna i nie może być przezeń wchłonięta.
Człowiek jest istotą społeczną, a złotym środkiem jest utrzymanie równowagi pomiędzy jego indywidualizmem a uspołecznieniem. Dobro jest celem życia indywidualnego i jednostkowego, niemniej dobro wspólne ma prymat nad jednostkowym.
Thomas Hobbes nie miał szczególnie optymistycznego poglądu na naturę ludzką.
Człowiek to istota zła, egoistyczna, nastawiona wyłącznie na realizacje własnych interesów. No i rzecz jasna agresywna - podstawą relacji międzyludzkich jest wrogość, rywalizacja, podejrzliwość. Wszyscy toczą wojnę ze wszystkimi i nawet ten, który wydaje się najmocniejszy nie może być spokojny, bo słabsi mogą się przeciw niemu zjednoczyć i rozszarpać go na kawałki.
Głównym motorem zawarcia umowy społecznej jest lęk – idzie o zrzeczenie się użycia siły w zamian za gwarancje bezpieczeństwa. Umowa jest święta, a strach jest podstawowym spoiwem porządku i jedności społecznej.
Jeżeli jednak zdarzy się taka sytuacja, że państwo nie zapewnia ochrony i nie wywiązuję się z umowy, kiedy życie jest zagrożone, człowiek ma prawo i obowiązek dążenia do walki o swoje.
Stirner myślał podobnie. Jestem sam swoją sprawą - pisał - i nie jestem ani dobry, ani zły. Oba określenia nie mają dla mnie sensu Pragnął po pierwsze zniesienia wszelkich zasad moralnych a zwłaszcza religii. Uważał, że nie istnieje ani zło, ani dobro i człowiek sam o tym decyduje. Powszechna moralność czy zasady były mu obmierzłe i śmieszne zarazem. Ideałem Stirnera jest amoralny egoista, który może robić wszystko, co mu się podoba: uprawniony do wszystkiego, do czego jest zdolny.
O ludzkości nie ma nic dobrego do powiedzenia: Pojęcie, abstrakcja, ostatni cień teologicznego widma, wyalienowane, odarte z rzeczywistości "ja". Prawdziwie rzeczywista jest jedynie konkretna jednostka, indywiduum, ja.
Boga nie ma, moralności nie ma, zła i dobra nie ma, społeczeństwo jest ale nie ma znaczenia. Moja zaś sprawa nie jest ani boska, ani ludzka; nie jest ani prawdą, ani dobrem, ani prawem, ani wolnością; jest ona jedynie moją sprawą i sprawa ta nie jest sprawą ogólną, jest jedyna, jak i sam jestem Jedyny. Nie obchodzi mnie nic poza mną.
Indywidualizm osiąga szczyty buntu, a społeczeństwo jest potrzebne o tyle o ile mogą się w nim realizować potrzeby Wielkiego egoisty. Bo człowiek jest zdaniem Stirnera aspołeczny i antyspołeczny. O! Społeczeństwo napada na jednostkę, tłumi jej możliwości, potrzeby i rozwój poprzez wszelkie swoje instytucje od rodziny poczynając na państwie kończąc. Naród umarł - ja wchodzę w życie. [...] Gdy pogrzebane będą narody, gdy pogrzebana będzie ludzkość, wówczas Ja, wasz triumfujący dziedzic, osiągnę siebie.
Społeczeństwo to dla Stirnera zrzeszenie egoistów. Człowiek pozostaje w nim tak długo jak mu to odpowiada. Człowiek powinien działać w kierunku jego zniszczenia, zniesienia.
Nietzche nie był człowiekiem wielkodusznym i dzielił ludzi na mocnych i słabych, a ci ostatni rzecz jasna przeznaczeni byli na zatracenie. Naturalnie wedle moralności panów, bo moralność niewolników go nie interesowała.
Pomaganie innym ludziom to oznaka słabości. Słabi się nie liczą. Największy kłopot przedstawia chrześcijaństwo, które zaśmieca obraz świata propagowaniem moralności słabych i przymuszaniem do opiekowaniem się nimi.
Najbardziej cenionymi oznakami człowieczeństwa przez niego były: bezwzględność, dostojność, godność, zdecydowane i pewne działanie, sprawność fizyczna i stanowczość. Równość ludzi to największa blaga w historii i liczy się tylko moralność panów. I tu pojawia się nie Wielka Stopa, ale nadczłowiek. On jest wolny bez wątpienia, a wolność nie należy się słabym podobnie jak równość. Najważniejsze jest przeżycie silnych jednostek.
Marks, pochylił się nad alienacją człowieka i to tak skutecznie, że aż strach bierze. Mimo że sam był rentierem Marks głównie zajmował się pracą i siłą roboczą, która wytwarzała dobra wszelakie, bezustannie tocząc walkę klas zaostrzającą się coraz bardziej i bardziej. Są tacy, którzy uważają, że do tej pory jeszcze nie osiągnęła swojej ostatecznej ostrości.
Marks był bliski Platonowi, bo niezbyt go interesowała jednostka, za to zajmował się wyzwoleniem proletariatu. Naturalnie pod wodzą jakiejś przewodniej siły.
Swoim przenikliwym wzrokiem dostrzegał nieubłagane prawa, które rządzą historią.
Klasy społeczne toczą ze sobą walkę, która musi się zakończyć nieuchronnym sukcesem (jak to widać na Kubie), a jednostka liczy się tylko o tyle o ile służy sprawie.
Karol Marks dokonał też zadziwiającego wynalazku, a mianowicie wywiódł z alienacji własność prywatną.
Freud uznał kulturę za największe źródło cierpień, ponieważ tłumi nasze popędy. Kultura została narzucona opornej większości przez mniejszość mającą władzę i musi być budowana poprzez wyrzeczenie się popędów.
W każdym z nas tkwią tendencje destrukcyjne (antyspołeczne i antykulturowe) i tylko charyzmatyczni przywódcy sprawiają, że w obawie przed władzą innych ludzi staramy się nad nimi zapanować.
Kultura to zakazy, które narażają nas na frustrację. Kultura wzmacnia nasze superego, choć większość ludzi ulega jej raczej pod presją siły, nie wewnętrznych norm.
Jedne kultury pogardzają innymi (islam) i tworzą antagonizmy między narodami. Kultura broni nas przed naturą.
Religia tworzy iluzję, dzięki której człowiek jako tako może bez popadania w szaleństwo funkcjonować na świecie. Całkiem jak marksowskie opium. Współżycie między ludźmi możliwe jest, kiedy społeczność silniejsza od każdej jednostki solidarnie postępuje wobec społeczności słabszej i dzięki prawu reguluje relacje. Zdaniem Freuda prawo to jeden z decydujących kroków kultury. Wolność jednostki nie jest dobrem kultury i zwykle objawia się buntem przeciwko niej.
Alfred Adler był całkowicie przekonany, że człowiek jest istotą społeczną, niemniej nie tyle popycha go do działania seks, a bardziej agresja i sformułował pojęcie „woli mocy”. Później Adler odrzucił „wolę mocy” na rzecz “dążenia do wyższości". Człowiek działa po to, aby być agresywnym, być silnym, być wyższym.
Adlerowi nie chodziło o skakanie ze stołka na stołek, ale o doskonały pęd ku górze. Nie o oznaki statusu i prestiżu, ale o dorastanie do nieba. Żeby to osiągnąć człowiek od kołyski kooperuje i współpracuje z innymi. Podlega socjalizacji i samodoskonaleniu.
Dążenie do wyższości zostaje poddane procesowi socjalizacji.
Zdaniem Ericha Fromma człowiek czuje się samotny i wyobcowany, ponieważ zerwał powiązania łączące go z przyrodą i z innymi ludźmi. Im więcej wolności tym więcej samotności. Konsekwencją tego smutnego stanu rzeczy jest ucieczka od wolności. Powstaje alternatywa: albo zjednoczenie ze społeczeństwem w duchu miłości, albo uleganie władzy i w jej cieniu szukanie bezpieczeństwa. Sytuacja pierwsza polega na rozwoju, a druga na ucieczce od wolności, dezercji, która daje poczucie bezpieczeństwa i braku odpowiedzialności. Potrzeby ludzkie człowiek może realizować tylko w układach społecznych, w których funkcjonuje. Opisał nawet pięć typów charakteru społecznego: receptywny, eksploatatorski, gromadzący, handlowy, produktywny i tylko ostatni uznał za całkowicie zdrowy, a inne za przejawy alienacji i frustracji człowieka, których doznaje przy zetknięciu ze społeczeństwem.
Fromm opowiada się za społeczeństwem pełnym miłości jako jedynym, w którym człowiek może siebie zrealizować.
Karol Wojtyła konstatuje społeczeństwo zachodu jako indywidualistyczne. Kosmos to „ja”, indywiduum, a innym jesteśmy winni co najwyżej niezobowiązujący altruizm. Inni są nam potrzebni o tyle o ile ułatwiają nam życie.
Jako że życie z innymi zawsze ogranicza, można powiedzieć, że „piekło to inni” a „niebo to ja”. Tyle, że zdaniem Wojtyły takie niebo nie daje pełnego ani prawdziwego szczęścia.
Karol Wojtyła mówił tak:„(…) właściwość bytu ludzkiego, jego cecha społeczna (ens sociale), jest głęboko zakorzeniona w samej naturze człowieka. Sprawa zespołeczniania się z innymi ludźmi nie jest pozostawiona do arbitralnego rozstrzygnięcia i do wyboru każdemu z osobna człowiekowi, skłonność społeczna tkwi bowiem w każdym człowieku niezależnie od jego woli. Człowiek nie może jej chcieć albo nie chcieć (…)”
Wedle ujęcia chrześcijańskiego miłość i sprawiedliwość są cnotami społecznymi z samej swojej natury. Realizacja tych cnót pozwala na pełne i rzeczywiste funkcjonowanie społeczności wielkich jak państwo i małych (ale podstawowych) jak rodzina. Brak wolności i indywidualizm nie pozostawia dla innych miejsca we współczesnej kulturze zachodu.
Psycholodzy społeczni tacy jak Aronson, Zimbardo, Cialdini i inni nie mają wątpliwości, co do społecznego wymiaru człowieka. Człowiek jest ze swej natury istotą społeczną, ponieważ jeśli żyje poza społeczeństwem jest „Bogiem lub zwierzęciem”. Aronson wyjaśnił dlaczego ludzie są dla siebie atrakcyjni, rozpoczął badania nad mechanizmami zmiany postaw u człowieka, które kontynuował potem Philip Zimbardo.
Twórczo też rozwinął badania nad dysonansem poznawczym (reakcji na rozbieżność pomiędzy oczekiwanym a realnym obrazem świata) Leona Festingera. Dzięki psychologom społecznym dowiedzieliśmy się sporo na temat działania uprzedzeń i mechanizmu atrybucji, czyli przypisywania innym motywów działań. Zimbardo w swoim sławnym eksperymencie wykazał jak wpływa na postępowania człowieka identyfikacja z rolą (studenci „strażnicy” w przeciągu paru dni tak wczuli się w swoje role, że zaczęli tak groźnie szykanować studentów „więźniów”, że trzeba było przerwać eksperyment).
Milgram w równie znanym eksperymencie wykazał jak łatwo ulegamy autorytetom i robimy rzeczy, o które byśmy siebie sami nigdy nie posądzili.
Profesor Cialdini sformułował prawa (wzajemności, społecznego dowodu słuszności, konsekwencji, autorytetu, niedostępności), wedle których inni mogą na nas wpływać włączając nasze automatyzmy psychologiczne i manipulować naszym zachowaniem zgodnie ze swoim interesem.
Zakończmy nasz krótki przegląd optymistycznym twierdzeniem, że wymiar społeczny człowieka jest faktem i jest coraz lepiej zbadany, i nieco może bardziej pesymistycznym, że ciągle za mało w nim miłości i sprawiedliwości.
{rdaddphp file=moje_php/autorzy/wwarecki.html}