Menu

Ewolucyjna psychologia religii

Czy posiadamy Gen Boga lub Moduł Boga? Chciałbym rozpocząć tym pytaniem swoje spostrzeżenia dotyczące aspektu, który był poruszany niemal dziesięć lat temu w czasopiśmie Time: „Gen Boga: Czy bóstwa zmuszają nas do poszukiwania istoty wyższej?” (org.: „The God Gene: Does our deity compel us to seek a higher power?” - przyp. tłum.).

Możecie mi wierzyć lub nie, ale niektórzy naukowcy twierdzą, że odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Wiele lat przed tym artykułem pojawiały się postulaty mówiące, że ludzki mózg wyposażony jest w moduł boga – podsystem mózgu, który został ukształtowany w toku ewolucji, powodujący w nas wierzenia religijne. Moduł ten miał wpływać na intensywność przeżyć religijnych. Chciałbym odnieść się do tez postulowanych wówczas, jak również w przywołanym artykule Timesa.

Z pewnością istnieje fenomen, który wymaga wyjaśnienia. Tym fenomenem są wierzenia religijne. Etnografowie twierdzą, że religia jest uniwersalnym zjawiskiem gatunku homo-sapiens. We wszystkich kulturach ludzie wierzą w nieśmiertelną duszę, w to, że rytuały mogą zmienić fizyczny świat, i podzielają przekonanie, iż choroby i nieszczęścia są wywoływane oraz łagodzone przez różnorodne, niewidzialne duchy, świętych, demony, diabły, Jezusa czy rozmaite bóstwa.

Możesz zapytać – czy wszystkie kultury podzielają takie przekonania? Tak, wszystkie. Choć w wielu z nich przybierają one inne postaci, odmienne rytuały. Podam jako przykład współczesne Stany Zjednoczone. Statystyki mówią o tym, że 25% Amerykanów wierzy w wiedźmy, 50% w duchy, 50% w diabła, 50% w to, że Księgę Rodzaju należy interpretować dosłownie, 69% w anioły, 87% w to, że Jezus zmartwychwstał, a 96% wierzy w boga.

Co jest zatem grane? Wielu osobom wydaje się, że ludzki umysł jest doskonale zorganizowany i zaprojektowany. Nawet nie, że dosłownie zaprojektowany, co może sugerować istnienie jakiegoś nadprzyrodzonego inżyniera, ale że posiada znamiona doskonale zaprojektowanego tworu w sensie biologicznym. Dzięki temu potrafimy mówić, widzieć, chodzić, rozumieć i osiągać cele znacznie lepiej i szybciej niż jakikolwiek robot czy komputer (o ile nie musimy liczyć w pamięci do sześciu miejsc po przecinku). Czynności te są zbyt trudne do wykonania dla dotychczasowych wytworów ludzkiej myśli technicznej, tymczasem pięcioletnie dziecko wykona je praktycznie bez większego wysiłku. Wyjaśnieniem znamion inżynierii w świecie natury jest darwinowska teoria doboru naturalnego. To jedyna do tej pory teoria, która wyjaśnia zaprojektowanie naszego umysłu na drodze przypadku.

A skoro mowa była o ewolucji, to rodzi się pytanie – w jaki sposób tworzy się silna skłonność u człowieka do tego, żeby ewoluowały w nim irracjonalne wierzenia? Mencken powiedział, że najbardziej powszechną kwestią u ludzi i najbardziej reprezentatywną dla naszego gatunku jest obsesyjna wiara w kompletne bzdury. Wyjaśnienie, dlaczego tak miałoby się dziać, stanowi nadal zagadkę dla psychologów.

Jest jeden powód, dla którego wiara religijna mogłaby stanowić adaptację. Wiele naszych mechanizmów działania stanowi adaptację w stosunku do otaczającego nas w przeszłości świata. Posiadamy percepcję głębi, ponieważ otaczająca nas rzeczywistość obiektywnie istnieje w trójwymiarze. Od urodzenia posiadamy lęk przed wężami, ponieważ na świecie występują węże i są jadowite. Być może więc istnieje istota obdarzająca nas uwagą, niewidzialna, cudotwórcza, nagradzająca i posiadamy wbudowany moduł w mózgu do komunikacji z nią. Jako naukowiec wolę patrzeć na świat przez pryzmat sprawdzalnych hipotez, a ta z pewnością do takich należy. Cuda powinny być obserwowalne często i powszechnie, sukces w życiu proporcjonalny do postępków moralnych, a cierpienie do grzechu. Nie znam nikogo, kto podjąłby się przeprowadzenia takich badań, ale sądzę, że istnieją powody, dla których możemy powiedzieć, iż te hipotezy nigdy nie zostały i nie zostaną potwierdzone. Jest takie żydowskie powiedzenie: „Gdyby Bóg żył na ziemi, to ludzie powybijaliby mu szyby”.

Istnieją inne, bardziej fortunne wyjaśnienia religijności jako adaptacji biologicznej. Pomimo jednak, że jestem znacznie większym zwolennikiem teorii darwinowskich niż większość mojego środowiska, nie przekonuje mnie żadna z nich.

Pierwsza mówi o tym, że religia zapewnia spokój i komfort. Koncepcja dobrego pasterza, uniwersalny plan, życie po śmierci, ma koić ból i cierpienie bycia człowiekiem. Te kojące i krzepiące myśli mają sprawić, że poczujemy się lepiej. Jest w tym oczywiście ziarno prawdy, ale nie jest to prawowite wyjaśnienie w duchu koncepcji adaptacji biologicznej. Zadaje ono bowiem kolejne, nawet ważniejsze pytanie – dlaczego umysł miałby odnajdować pociechę w przekonaniach i wierzeniach, które są fałszywe. Mówienie, że coś jest czymś, nie powoduje, że tak właśnie jest i nie istnieje powód, dla którego myślenie w ten sposób miałoby zapewniać nam komfort, podczas gdy mamy powody, by wierzyć, że tak nie jest. Gdy zamarzasz, to że ktoś tobie powie, iż czujesz gorąc, niewiele pomoże. Jeśli znajdujesz się w obliczu zagrożenia ze strony niebezpiecznego zwierzęcia, to wmawianie sobie, iż jest to tylko mały królik, niezbyt pozwala na opanowanie lęku, a już na pewno nie prowadzi do adekwatnej reakcji. Konkludując – nie dajemy się tak łatwo wprowadzać w pole. Nasuwa się więc pytanie – dlaczego miałoby być inaczej w kwestii religii?

Druga próba wyjaśnienia religijności mówi o tym, że wiara przybliża ludzi i tworzy wspólnoty. We wspomnianym wcześniej numerze magazynu Times genetyk Dean Hamer, którego książka Gen Boga („The God Gene” - przyp. Tłum.) była inspiracją do okładki, właśnie w ten sposób tłumaczy religijność. Ponownie sądzę, że mamy tutaj do czynienia ze zrębami prawdy. Wiara w boga z pewnością przyczynia się do tworzenia wspólnot. Jednak i tutaj próżno szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego miałoby to być wyjaśnienie jej istnienia? Dlaczego jeśli miałby istnieć wspólny, ewolucyjny cel, który przybliżałby ludzi do siebie w obliczu zagrożenia gatunku, miałaby to być wiara w duchy i przekonanie, że rytuały przyczynią się do lepszej przyszłości? Dlaczego miałyby nie wystarczyć emocje, takie jak zaufanie czy lojalność lub przyjaźń i solidarność? Nie istnieje żaden rozsądny powód, dla którego wiara w duszę lub rytuały religijne byłyby rozwiązaniem potrzeby tworzenia się grup i społeczności.

Trzecim – równie bezzasadnym – punktem widzenia jest przekonanie, że religia jest źródłem wyższych potrzeb etycznych. Wszelkie pisma religijne, które powstały tysiące lat temu i są aktualne po dziś dzień, są swoistymi przewodnikami po świecie, w którym występuje przemoc, gwałty, zabójstwa i zniszczenie. Sankcjonują i uzasadniają te czyny jako czcigodne, gdy ktoś dopuści się pogwałcenia narzuconych przez nie reguł. Biblia, w przeciwieństwie do tego, w co wierzy większość Amerykanów, jest daleka od najwyższych standardów moralnych. Religie dały nam ukamienowania, palenia na stosie, krucjaty, inkwizycje, dżihady, bombowych samobójców, a także matki, które topią swoich synów, żeby ci mogli być szczęśliwi w niebie.

Żeby zrozumieć źródła moralności, nie potrzebujemy do tego religii. Psychologowie zidentyfikowali uniwersalne składniki moralności takie jak: miłość, współczucie, szczodrość, poczucie winy, wstyd czy poczucie słuszności. Potrzeba wierzenia w anioły i duchy nie ma z tym nic wspólnego. A filozofowie moralności tacy jak Peter Singer, który szczegółowo bada koncept moralności, udowadnia, że jest ona wpisana w interes zarówno własny, jak innych. Ludzkie systemy moralne uchwyciły w jakiś sposób przenikające się wzajemnie interesy jednostki i ogółu, tworząc poczucie bycia „jednym pośród wielu”. To poczucie kształtuje „złotą zasadę”, imperatyw kategoryczny. Ludzkopodobne bóstwa uosabiające sprawiedliwość nie są najlepszym wyjaśnieniem (o ile jakimkolwiek) moralności.

Żeby odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Homo-sapiens jest tak podatny na wierzenie religijne, najpierw należy rozróżnić kwestie, które są adaptacjami w rozumieniu darwinowskiej selekcji naturalnej od kwestii, które stanowią produkty tychże adaptacji. Przykładowo: Dlaczego nasza krew jest czerwona? Czy istnieje jakaś adaptacyjna funkcja koloru krwi np. kamuflażowa, dzięki czemu nie można by było nas, gdy zostalibyśmy zranieni, namierzyć jesienią, gdzie na ziemi pełno czerwonych liści? Cóż, brzmi absurdalnie i takie jest w istocie. Nie potrzebujemy żadnego innego wyjaśnienia adaptacyjnego koloru krwi. Wyjaśnienie, dlaczego krew jest czerwona, polega na tym, że adaptacyjnym jest posiadanie molekuł w organizmie, które są w stanie transportować tlen – głównie hemoglobinę. Hemoglobina staje się czerwona przede wszystkim, gdy jest utleniona. A zatem kolor naszej krwi jest wypadkową/produktem funkcji chemicznych związanych z transportowaniem tlenu. Kolor sam w sobie nie stanowił żadnej adaptacji. 

Rozróżnienie pomiędzy adaptacją a jej produktem polega na ustaleniu, czy dana cecha jest do pewnego stopnia wrodzona i występująca we wszystkich społeczeństwach w obrębie naszego gatunku. Takie odniesienie pomaga wyeliminować z kręgu biologicznych adaptacji np. czytanie. Dzieci nie czytają spontanicznie, dopóki ktoś ich tego nie nauczy. W przeciwieństwie do posługiwania się językiem, ponieważ ten przyswajany jest samoistnie, spontanicznie u wszystkich normalnych dzieci, we wszystkich społeczeństwach. Nie wymaga on świadomego wysiłku.

Drugim istotnym kryterium jest ustalenie, czy dana cecha pozwoliła naszym przodkom przeżyć i rozmnożyć się w ich środowisku, które dla nas może być zupełnie obce współcześnie. W takim, w którym spędzili oni wiele swojej ewolucyjnej historii. Takim środowiskiem dla naszych przodków był styl życia oparty na zbieractwie i łowiectwie. Doprowadził on do stworzenia współczesnej cywilizacji, przez wiele stuleci opartej głównie o gospodarkę agrarną, która nadal odgrywa jedną z wiodących ról na świecie.

W końcu – powinna powstać wyraźna funkcja, która daje przewagę i przejawia pewne doraźne konsekwencje potencjalnej adaptacji. Prawa fizyki, chemii czy inżynierii powinny zostać wykorzystane w taki sposób, aby były one użyteczne. Owa użyteczność nie może być wynaleziona ad-hoc. Jeśli jest inaczej, to nie posiadasz ewolucyjnego rozwiązania danej kwestii, a jedynie zgrabnie opowiedzianą bajeczkę. Żeby oddzielić ziarno od plew, należy uzasadnić w sposób niezależny użyteczność danej cechy. Posłużmy się takim oto przykładem: dzięki geometrii projekcyjnej można wykazać, że poprzez połączenie obrazów z dwóch kamer, możliwe jest obliczenie głębi obiektu na podstawie różnicy rzutów. W ten sposób można by było obdarzyć robota widzeniem stereoskopowym, gdybyśmy chcieli takiego skonstruować. Ludzie i inne naczelne posiadają dokładnie podobny mechanizm określania głębi widzianych obiektów. To podobieństwo jest powodem, dla którego posiadamy dobry argument do wysnucia tezy o tym, że widzenie stereoskopowe stanowi adaptację.

Tak jak w przypadku strachu przed wężami. We wszystkich cywilizacjach ludzie posiadają wyostrzoną uwagę na węże. Widziane w laboratorium, wywołują reakcje fizjologiczne nawet u małp, które nigdy nie widziały węża na oczy. Wiemy z herpetologii, że węże występowały przeważnie w Afryce w okresie, w którym ewoluowaliśmy jako gatunek. Ugryzienie przez węża nie było dla nas korzystne ze względu na chemię jego jadu. Oczywiście to samo w sobie nie stanowi psychologicznego faktu, natomiast pomaga zrozumieć psychologiczny fakt lęku przed wężami, a to stanowi adaptację.

Innym przykładem adaptacji jest nasza słabość do słodyczy. Nie jest ona dzisiaj zbyt adaptacyjna, kiedy w każdym momencie możemy mieć coś słodkiego i przez to wystawieni jesteśmy na pokusę, ale nasza biochemia ukształtowała się w taki sposób, że cukier = kalorie. Dzięki temu, kiedy w odległej przeszłości zasoby pożywienia nie były dostępne od ręki, rozpoznawanie słodkiego i natychmiastowe jego wchłanianie zapobiegało śmierci głodowej. Dlatego nasza słabość do słodyczy także stanowi adaptację.

Dla kontrastu – niejasne jest nadal, jaką funkcję adaptacyjną posiada humor lub muzyka. Sądzę, że wyjaśnienia religijności mają ten sam problem. Nie posiadają bowiem niezależnego, racjonalnego podejścia, wyjaśniającego, dlaczego ta cecha miałaby być użyteczna.

Alternatywnym rozwiązaniem jest to, że tak jak krew jest czerwonym produktem adaptacji biologicznej, tak i nasza predyspozycja do wierzenia w wyimaginowanych bogów może stanowić taki produkt. Jednym z wniosków płynących z teorii ewolucji jest ten, że konflikty interesów pomiędzy gatunkami i w obrębie danego gatunku prowadzą do ekwiwalencji wyścigu zbrojeń. Jeden organizm rozwija bardziej zmyślne lub śmiercionośne cechy, inny organizm kompensuje to bronią biologiczną i spirala się nakręca. Na każdym stadium ewolucji dana cecha jest adaptacyjna dla jednego organizmu względem innych, dopóki tamte nie wykształcą mechanizmów obronnych. To kolejny powód, dla którego nie wszystko w biologii stanowi adaptację. A przynajmniej nie dla każdego organizmu. To, co jest adaptacyjne dla lwa, nie będzie takowe dla owcy.

A zatem powinniśmy przeformułować pytanie z: „Dlaczego religijne wierzenia są wszechobecne?” na: „Kto odnosi korzyści z wierzeń religijnych?”. Innym ujęciem tej kwestii jest zadanie sobie pytania, kto korzysta na wierzeniach religijnych innych osobników – szamani, księża, itp. A zatem od korzyści wiernych do korzyści kapłanów. Odpowiedź może być różna w zależności od tego, które pytanie weźmiemy pod lupę. Z jednej strony trzeba zadać sobie pytanie o to, jakie pozytywy płyną z kultywowania religii przez szamanów i kapłanów wszelkiej maści, a z drugiej o pozytywy dla zwykłego wyznawcy.

Wielu antropologów zwróciło uwagę na korzyści płynące z religii u tych, którzy powodują wiarę u innych ludzi. Jedną rzeczą, która może stanowić komponent religijności, jest oddawanie czci naszym przodkom. Takie oddawanie czci jest istotne z punktu widzenia każdego z nas, ponieważ sami chcemy w przyszłości być taką czcią i pamięcią otoczeni, gdy sami staniemy się czyimiś przodkami. Jeśli przekonasz innych, że będziesz istniał i widział ich postępki długo po tym, jak już ciebie nie będzie, to dostarczasz im dość solidnej podstawy do tego, żeby traktowali ciebie przyzwoicie do ostatniego dnia twojego życia i otoczyli czcią po śmierci.

Tabu żywieniowe także mają wiele wspólnego z wierzeniami religijnymi i mogą być wyjaśnione przez psychologiczne preferencje i dyspreferencje, a konkretniej – emocji wstrętu. Jeśli nie nauczy się dziecka, szczególnie w tzw. okresie krytycznym rozwoju, jeść pokarmów zwierzęcego pochodzenia, to będzie dorastał w duchu obrzydzenia na samą myśl spożycia takiego pokarmu. Właśnie z powodów wychowawczych nie jadamy mięsa z psa czy małpiego mózgu – pokarmów, które są uznawane za smaczne w innych kulturach. Zazwyczaj istnieją ekologiczne powody, dla których tabu żywieniowe się rozwijają, ale istnieją jeszcze prawdopodobnie pobudki związane z poczuciem kontroli. Mianowicie, jeśli sąsiednie kultury mają inne zwyczaje żywieniowe, to jeśli powstrzymamy nasze dzieci przed jedzeniem tego, co inni, pozwoli to na ich pozostanie w naszym kręgu kulturowym z naszymi systemami norm i wartości. W przeciwnym razie mogłyby one zdezerterować do innego społeczeństwa, innego kręgu kulturowego. Żeby jednak było to możliwe, trzeba mieć podobne zwyczaje żywieniowe, żeby móc żyć i funkcjonować w obrębie takiej kultury. Na przykład muzułmanie nie mogą spożywać alkoholu. Ciekawe ilu Słowian zdecydowałoby się zatem zamieszkać w Iranie?

Rytuały przejścia to kolejne wymowne znamię wierzeń religijnych. Wiele decyzji jest podejmowanych na zasadzie: tak lub nie, wszystko albo nic. Tymczasem nasza biologia jest „rozmyta” i ciągła. Dziecko nie kładzie się spać jednego dnia i następnego budzi jako osoba dorosła. Tymczasem musimy podejmować decyzje, takie jak to, czy mogą oni głosować, jeździć samochodem czy kupować alkohol. Nie ma niczego magicznego w wieku 16, 18 czy 21 lat. Ale jest bardziej funkcjonalne arbitralnie uznać człowieka za dorosłego, również arbitralnie wybranego dnia, niż próbować obiektywnie oszacować, czy  już jest dojrzały, za każdym razem, kiedy ten będzie prosił o piwo. Religijne rytuały przejścia wywarły ogromny wpływ na to, kiedy wyrabiamy dowody osobiste lub prawa jazdy. Innym „płynnym” kryterium z punktu widzenia biologii jest to, kiedy uzyskujemy dojrzałość seksualną. Dla jednych to jest 13 lat, dla innych 15 czy 16. W różnych okresach, różni ludzie mogą wchodzić w związki partnerskie. Tymczasem małżeństwo jest użytecznym kryterium, które w sposób zdecydowany miało za zadanie określać ten moment.

W niemal wszystkich religiach trudno także przeoczyć rytuały związane ze składaniem ofiary. U podłoża tego zwyczaju może leżeć chęć sprawdzenia oddania i lojalności wobec własnej wspólnoty. Ciężko jest rozróżnić osobę zaangażowaną i oddaną wspólnocie od takiej, która po prostu się do niej doczepiła i równie łatwo może z niej odejść, co może być kosztowne dla całej społeczności. No, chyba że poprosi się taką osobę o złożenie ofiary. Wszelka ofiara i poświęcenie udowadnia, że dana osoba na poważnie traktuje swój udział w danym kręgu kulturowym. Wymownym przykładem niechaj będzie taki, w którym można powiedzieć: „Właśnie urodziło ci się dziecko. Proszę, podaj mi swojego syna, ponieważ chciałbym uciąć nieco skóry z jego penisa”. To raczej nie jest nic, na co zgodziłby się każdy, chyba że traktuje swoją przynależność z grupą bardzo poważnie. Jest znacznie więcej tego typu przykładów w obrębie całego świata i różnych wierzeń.

Jedną z istotnych nisz, w które wpisuje się religia, jest ludzka potrzeba wiedzy i eksplanacji. Jeśli posiadasz tajemniczą, dziwną, ale ważną wiedzę tajemną, to inni ludzie za tobą podążą. Nawet poza dziedziną religii społeczeństwa posiadają potrzebę ekspertyzy i obdarzamy szacunkiem i estymą osoby, które wiedzą różne pożyteczne rzeczy – jak projektować mosty albo naprawić zepsuty komputer. Zatem dobrą strategią staje się zmiksowanie użytecznej wiedzy z rytualnymi obrzędami i stajemy się istnymi magami. Antropolodzy potwierdzają, że szamani czy plemienne czarownice są ekspertami od leczenia ziołami i ludowymi metodami – wprowadzaniem w trans, zmianą ułożenia ciała, stosowaniem różnych przedmiotów itp. Zatem są postrzegani jako osoby, które mają dostęp do tajemnych światów nas otaczających, a ich usługi są niezbędne, żeby zyskać uzdrowienie lub pomoc w podjęciu właściwej decyzji.

Te korzyści rzucają nieco światła na to, dlaczego ludzie lubią zachęcać innych, żeby wierzyli w ich religię bez żadnej specyficznie wytworzonej adaptacji biologicznej, która by była za to odpowiedzialna. Wiara staje się w tym kontekście produktem adaptacji, a nie samą adaptacją per se. Rządzą nią inne, znacznie bardziej pierwotne motywy.

Co jednak z drugą stroną tych transakcji, mianowicie z konsumentami? Dlaczego oni to kupują? Jednym z powodów jest to, że ufamy ekspertom. Gdy boli mnie ząb, otwieram swoje usta i pozwalam innemu człowiekowi na rozwiercenie w nim dziury. Gdy odczuwam ból z powodu ataku wyrostka, pozwalam się rozciąć. To także dotyczy wiary. Oczywiście, w tym kontekście pobudki, dla których ufam ekspertom, są racjonalne, ale stosownie zmanipulowane motywy mogą prowadzić do irracjonalnych wierzeń i oczekiwań. I to nawet jeśli w szerszym aspekcie wiedza, którą przekazują szamani, jest ogólnie, z grubsza rzecz ujmując, przydatna dla naszego funkcjonowania. Przydatna w tym sensie, że zioła, które nam podaje, naprawdę działają i pomagają nam wyleczyć katar, choć towarzyszą im kompletnie absurdalne rytuały parzenia i przyjmowania.

Istnieją także emocjonalne przesłanki ku wierze. Ewoluowały z mnóstwa przyczyn i zaprzęgły religię jako produkt swojej adaptacji. Antropolożka Ruth Benedict podsumowała z grubsza modlących się, kiedy wypowiedziała słowa: „Religia to uniwersalny przepis na sukces”. Badania etnografów pokazują, że gdy ludzie zwracają się do boga, to nie po to, żeby poplotkować albo wymienić się wiedzą ekspercką, ale proszą, żeby załatwił dla nich parę rzeczy. Uzdrowienie z choroby, powodzenie w przedsięwzięciach własnych, sukces na polu bitwy – to tylko niektóre z próśb, jakie padały i padają, gdy ludzie zwracają się ku bogu (i oczywiście o zwycięstwo Red Sox'ów w World Series, co niemal spowodowałoby, że sam bym stał się wierzącym). Ambrose Bierce określa ideę modlitwy jako proszenie stwórcy o to, żeby prawa rządzące wszechświatem zostały zawieszone w tym jednym konkretnym – naszym przypadku. Ten aspekt pojawia się przede wszystkim wtedy, gdy ludzie są zdesperowani, cel niemal nieosiągalny z powodów niezależnych od nich samych, lub z powodu wyczerpania sił, próbując osiągnąć go zwykłymi, zależnymi od nich sposobami.

Wymienione mechanizmy to tylko niektóre z emocjonalnych predyspozycji, które powodują, że ludzie stają się osobami wierzącymi. Istnieją jednak również predyspozycje kognitywne, takie których okularami analizujemy otaczający nasz świat i wyciągamy wnioski. Umiejętnie przeanalizowali je pod tym kątem antropolodzy: Dan Sperber, Pascal Boyer, oraz Scott Atran. Wszystkim, zainteresowanym ewolucyjną psychologią religii, polecam gorąco książki Boyera, Atrana i Hamera. W szczególności Boyera i Atrana.

Punktem wyjścia jest tutaj dziedzina ludzkiego rozumowania, którą psychologowie określają mianem intuicyjnej psychologii utajoną teorią umysłu. Słowo „teoria” odnosi się w tym przypadku nie do określenia hipotez naukowców, a do tego, że człowiek jest naukowcem z ulicy i nieświadomie tworzy na własny użytek teorie zachowania innych ludzi i tego, co też oni mają na myśli. Kiedy próbuję zrozumieć intencję działania drugiego człowieka, to nie traktuję go jak robota lub zdolnej lalki, które reagują na bodźce płynące z otoczenia. Raczej imputuję im umysły, próbując odgadnąć, jak funkcjonują. Nie mogę dosłownie dowiedzieć się, co kto czuje i myśli, ale zakładam, że coś myśli i coś musi czuć. Próbuję odgadnąć motywy jego/jej postępowania poprzez odgadywanie wierzeń i pragnień tych osób. To właśnie psychologia intuicyjna. Istnieją dowody na to, że psychologia intuicyjna stanowi bardzo istotną część naszego wyposażenia kognitywnego. Wydaje się ona zupełnie nie funkcjonować w warunkach, które określamy mianem autyzmu. Osoby autystyczne potrafią oszałamiać swoimi zdolnościami matematycznymi, językowymi, muzycznymi czy artystycznymi. Ale koszmarem dla nich jest odgadywanie tego, co myślą inni ludzie. Oni naprawdę traktują innych ludzi, jakby ci byli robotami lub zdolnymi mówić i poruszać się lalkami. Trwają poważne starania, żeby określić, gdzie w mózgu znajduje się ośrodek intuicyjnej psychologii. Pierwsze wyniki badań sugerują, że jest to brzuszno-przyśrodkowa oraz oczodołowo-przedczołowa kora mózgowa.

Być może jest tak, że wiara w duchy, dusze, bogów, anioły, itp. funkcjonuje, ponieważ działa nasza intuicyjna psychologia. Skoro jesteśmy predysponowani do tego, żeby przewidywać istnienie i zachowanie niewidzialnego bytu zwanego „umysłem” u innych ludzi, to dość łatwo można z tego stanu zrobić kolejny krok i przyjąć założenie, że umysły są wszędzie, także poza naszymi ciałami. W końcu umysłu dotknąć i pomacać nie możemy. Jedynym rozwiązaniem jest tworzenie pewnych założeń w odniesieniu do innych osób, że są one takimi samymi myślącymi ludźmi jak my sami. Stosunkowo łatwo zatem z tego założenia wyekstrapolować, że umysł nie potrzebuje ciała, żeby istniał i oddziaływał na nas.

Właściwie, to  XIX- wieczny antropolog Edward Tyler uznał, że w pewien sposób istnieją solidne, empiryczne przesłanki na istnienie duszy. Cóż, przynajmniej wydawały się być takowe, dopóki nie nastały czasy neuronauki, która pozwoliła włożyć je między bajki. Pomyśl chwilę o snach. Kiedy śnisz, twoje ciało jest przez cały czas w łóżku, ale jakaś twoja część wydaje się być „na chodzie” i sobie gdzieś tam wędrować po świecie. Podobne zajścia mają miejsce, kiedy przeżywasz narkotykowe halucynacje, cierpisz na deprywację snu lub zatrucie pokarmowe.

Cienie i odbicia wydają się być tajemnicze lub były takowe, dopóki rozwój fizyki nie pozwolił na dokładne wyjaśnienie ich fenomenu. Nadal mają formę i kształt ludzki, ale nikt w nich nie upatruje już istnienia ducha.

Śmierć wydaje się być takim jednoznacznym dowodem na istnienie duszy. No bo jak ktoś, kto przed chwilą chodził, śmiał się, odpowiadał na pytania, za chwilę leży w kompletnie pozbawionym życia ciele. Wydaje się, że jakaś zarządzająca nim osoba, która się wcześniej ukrywała, postanowiła opuścić swoją dotychczasową siedzibę.

Przed nastaniem neuronauki, nowoczesnej fizyki oraz biologii jedynym sensownym wyjaśnieniem tego, że funkcjonujemy i postrzegamy świat w taki sposób, jak to czynimy, było uznanie istnienia niewidzialnego bytu wewnątrz naszych głów, który ożywa, gdy śpimy, zerka na nas z odbicia w tafli jeziora czy podąża za nami w pełnym słońcu, po czym opuszcza nasze ciało po śmierci.

Podsumowując, uniwersalne istnienie wierzeń religijnych stanowi dla naukowców nie lada zagadkę. Jednak wiele wyjaśnień adaptacyjnych, które dotyczą tego fenomenu, jak te, które ukazały się w czasopiśmie Time, nie spełnia według mnie swojej roli. Istnieje znacznie bardziej prawdopodobne wyjaśnienie, które mówi o tym, iż religia stanowi produkt adaptacji biologicznej w całej różnorodności i złożoności funkcjonowania umysłu, który ewoluował z zupełnie innych pobudek. W tej różnorodności uwzględnić trzeba producenta i konsumenta wierzeń religijnych, którzy to odnoszą zupełnie inne korzyści. Gdy złożymy je wszystkie w jedną układankę, to odkryjemy tajemnice mistycznego świata duchów, bogów, aniołów i nieśmiertelnych dusz naszych bliskich, za którymi zwyczajnie tęsknimy i nie potrafimy się pogodzić z ich stratą. 

Steven Pinker
Autor: Steven Pinker
Profesor Steven Pinker pracuje na Harvardzie w Departamencie Psychologii. Do roku 2003 wykładał w Departamencie Nauk o mózgu oraz Kognitywistyki w Massachusetts Institute of Technology. Jego obszar zainteresowań badawczych oscyluje wokół języka i procesów poznawczych. Napisał wiele publikacji dla m.in.: New York Timesa czy czasopisma Time. Autor siedmiu książek w tym: Jak działa umysł? Oraz Tabula Rasa. Spory o naturę ludzką. Jeden z najwybitniejszych światowych psychologów.

Komentarze  

sobiepan
# sobiepan 2013-07-25 11:17
Świetny tekst,
Odpowiedz
VH
# VH 2013-07-25 14:09
Odpowiedź jest prostsza niż się wydaje - wystarczy cofnąć się wstecz, do czasów gdy religie były naturalne i z reguły nieszkodliwe (a to z nich wyewoluowały współczesne monoteizmy, które można interpretować jedynie jako wielki worek błędów i nieporozumień).

Przeżycia 'duchowe' są efektem ubocznym myśli abstrakcyjnej, jaką wykształcił człowiek - i to ona dała mu spryt by przetrwać (dlatego selekcja wybrała 'wierzących').

Kiedy do samych emocji 'duchowych' dodamy substancje aktywne które zażywał człowiek (jak i inne zwierzęta) w trakcie swojej wędrówki, uczucia duchowe przybierały wyraźną, wręcz namacalną formę. Nie można było zaprzeczać oczywistości, i człowiek próbował interpretować i 'ujarzmiać' ten spektralny świat równoległy. Który przeplatał się ze światem rzeczywistym. Tworząc i przekazując najpierw ustnie, potem na papierze czy kamieniu, rożne systemy religijne.

Wraz z korupcją życia duchowego w naszej cywilizacji, ludzie powoli zapomnieli czym ono jest, czym było. Pozostała tylko pusta, trująca skorupa tego, czym była wiara.

To chyba tyle - wyjaśnia wszystko, i ciężko coś tu zakwestionować. Po co więc ludzie zastanawiają się jak to było?
Odpowiedz
Mikado
# Mikado 2013-07-26 02:06
Religia wynika ze świadomości śmierci.
Odpowiedz
Mariusz
# Mariusz 2013-07-26 14:16
VH - w jaki sposób przeżycia duchowe są efektem ubocznym myśli abstrakcyjnej? Czyż nie stosujesz zbyt szybkiego przeskoku od abstrakcjonizmu do "duchowości"?

Sugerujesz, że zażywając halucynogeny powstał fikcyjny lecz namacalny świat w który uwierzyli nasi przodkowie? To by wyjaśniało masową skłonność do uwielbienia ludzkości dla używek ;)

A może po prostu było tak, że ludzie w początkach swojego człowieczeństwa kiedy pojawiła się u nich zdolność kontemplowania własnych stanów, zaczęli interpretować ogromne przeżycia emocjonalne towarzyszące zjawiskom atmosferycznym i astronomicznym, kontaktom z dzikimi zwierzętami i innymi ludźmi w taki sposób, że nadali temu uniwersalną moc. Przecież wszyscy widzą, że rano wschodzi słońce, choć noc była ciemna, zimna i okrutna bo nas mógł zeżreć jaki zwierz; wszyscy widzą, że po zimie kiedy dni są krótkie przychodzi wiosna i życiodajne ciepło; przecież wszyscy czują strach, kiedy wieje wicher, grzmi lub zalewa nas powódź, albo wyją wilki.

Pierwszym bogiem wszędzie na naszej planecie było słońce (radość, życie, ciepło, światło), diabły i złe duchy zaś żądzą w nocy, a ich najwcześniejszy m uosobieniem były groźne zwierzęta i zjawiska przyrodnicze. Tylko teraz mamy wiedzę o tym wszystkim o czym ludzie pierwotni nie mieli pojęcia i cieszyli się słońcem jak "KIMŚ" kto daje życie, a potępiali noc jak "KOGOŚ" kto życie odbiera.

Zastanawia mnie w tym wszystkim co innego: cały szereg ludzi światłych, wykształconych i poszukujących, którzy porzucili łatwe dogmaty o Bogu i przestali wierzyć z powodu zbyt naiwnego założenia większości systemów religijnych, szukając prawideł żądzących Wszechświatem w mikro i makro wymiarze dotykaja czegoś co paradoksalnie samo wchodzi w rolę Boga...

Na marginesie polecam film Zeitgeist - zwłaszcza pierwszą część - do obejrzenia na YouTube.
Odpowiedz
Zły Wilk
# Zły Wilk 2013-08-19 22:26
Bardzo naiwne wyjaśnienie, skąd się bierze wiara religijna. Przykro patrzeć, jak naukowiec błądzi, nie rozumiejąc podstawowych rzeczy.

Jaka jest ewolucyjna korzyść z celibatu? Z męczeństwa w imię wiary? Z pustelniczego trybu życia (posty, modlitwa, umartwianie się)?

Nikt poważny nie twierdzi też, że sen, czy narkotykowe wizje - są dowodem na istnienie duszy...

Na temat tego, skąd się bierze wiara religijna, jest cała literatura - szkoda, że Autor artykułu jej nie zna. Może dlatego błądzi...
Odpowiedz
Anna~~
# Anna~~ 2013-11-06 16:40
Bardzo subiektywny tekst, wręcz krzycząco subiektywny.
Prawdziwy naukowiec nie ośmieliłby się powiedzieć, że Bóg nie istnieje - gdyż NIE MA dowodów na Jego istnienie, jak i również NIE MA dowodów na Jego nieistnienie - a autor tego tekstu jakby zakładał z góry, że Bóg nie istnieje i jest tylko wymysłem wyobraźni. Szkoda słów na takie pseudo naukowe wywody.
Odpowiedz
Psycholog
# Psycholog 2013-11-06 17:31
Ten "pseudonaukowie c" otrzymał niedawno nagrodę APA, jest jednym z najwybitniejszy ch myślicieli naszych czasów wg Timesa i znakomitym badaczem.
Natomiast Pani, jakby się dokształciła z metodologii prowadzenia badań, to wiedziałaby Pani, że to na tym, który twierdzi, że coś istnieje spoczywa obowiązek dowiedzenia tego, a nie na tych, którzy sądzą, że tego nie ma. Nie dowodzi się nieistnienia. Hipotezę zerową przyjmuje się za to, kiedy alternatywna nie potrafi się obronić. Pinker w zasadzie nic innego nie czyni.
Odpowiedz
Maria G.
# Maria G. 2013-11-09 18:43
Cóż za ignorancja, drogi Psychologu. Brak dowodów na istnienie czegoś nie jest argumentem dla nieistnienia. Nie dowodzi się nieistnienia? Dowiedzenie "nieistnienia" jest normalną procedurą badawczą, akceptowaną w świecie nauki. Mikrobiolog może potwierdzić brak zarazków w wodzie, która okazuje się być zdatna do picia. Inżynier może stwierdzić brak zagrożenia zawalenia się mostu. Sąd może stwierdzić brak związków oskarżonego z przestępstwem. Skoro nie dowodzi się nieistnienia, to proszę dowieść, że po śmierci jest pustka. BTW, z faktu, że ktoś dostał nagrodę, nie wynika, że nie może pleść bzdur czy nie dostrzegać pewnych kwestii. Gdyby tak było, żaden postęp nie byłby możliwy.
Odpowiedz
Eryk H.
# Eryk H. 2016-12-28 19:51
Próbuje Pani sprytnie odwrócić argumentację, ale nic z tego. Nieistnienia rzeczywiście się nie dowodzi, bo nie jest to możliwe, a podane przez Panią przykłady z bakteriami czy mostem wcale nie są dowodem na nieistnienie czegoś tyko stwierdzają aktualny stan czegoś w danym miejscu i czasie. Laborant stwierdzający, że woda nadaje się do picia stwierdza tylko, że w danej wodzie w określonym czasie nie ma bakterii, a nie że one nie istnieją. Przykład z mostem jest jeszcze bardziej niestosowny, bo sprowadza się do stwierdzenia, że wytrzymuje on określony nacisk, co jest mierzalne, a więc zupełnie banalne, niewymagające żadnych dociekań. Dowodem nieistnienia byłoby np., gdyby potrafiła Pani wykazać niezbicie, że krasnoludki nie istnieją, ale nigdy i nigdzie, a nie tylko, że tu i teraz ich nie ma. Ewentualnie, że nie istnieje porcelanowa filiżanka, która krąży na orbicie Saturna. Jednocześnie brak dowodu na nieistnienie nie jest dostateczną przesłanką do stwierdzenia, że coś istnieje, choć próby takiego "zapędzania w kozi róg" są dość częste i kuszące, zwłaszcza dla bigoterii, która usiłuje w ten sposób dowodzić sofistycznie istnienia Boga. Dobra ilustracją problemu może być użyty już wyżej przykład filiżanki; fakt, że nie potrafimy dowieść jej nie istnienia nie znaczy wcale, że ona rzeczywiście wokół Saturna krąży. Proszę dobrze przemyśleć, co napisałem i stracić trochę pewności siebie, która Panią cechuje bez powodu.
Odpowiedz
Psycholog
# Psycholog 2013-11-09 22:47
Brak "zarazków" :D w wodzie stwierdza się jedynie poprzez ich poszukiwanie. Wniosek, że ich nie ma jest następstwem tego, że ich się poszukiwało naukowymi metodami. A zatem w wyniku naukowych eksperymentów i wiedzy, którą dotychczas zgromadzono, nic nie wskazuje na istnienie Boga. I to nie na ateistach spoczywa obowiązek przeprowadzenia dowodu. Bzdury i nieznajomość metodologii badawczej i procedury naukowego dowodu to póki co niejaka, nieznana nikomu Maria G. tutaj forsuje a nie ceniony i szanowany na całym świecie myśliciel.
Odpowiedz
Maria G.
# Maria G. 2013-11-14 20:04
Ależ oczywiście, że należy używać "naukowych" metod. Sam Pan stwierdził, że przy odpowiednim użyciu narzędzi badawczych MOŻNA dowieść nieistnienia ( w tym wypadku oznaczonej substancji w określonym otoczeniu). Spór nie dotyczy więc tego, czy dowodzi się czy nie nieistnienia (bo po lekturze własnego postu powinien Pan stwierdzić, że dowodzić nieistnienia można), ale tego, czy można przedstawić przekonujące dowody na istnienie/nieis tnienie czegoś. Przeprowadzono badania, z którego wynika pozytywny wniosek o braku - odczyn chemiczny wykazuje pozytywnie, z czego dany odczyn się składa. A zatem, używając poprzednio przyjętej nomenklatury, "w wyniku naukowych eksperymentów i wiedzy, którą dotychczas zgromadzono" odkryto, że istnieją DOWODY za NIEISTNIENIEM - tzn. można przedstawić strukturę chemiczną odczynu w ten sposób, że wyklucza się istnienie w niej jakiegoś związku. Nie dlatego, że nie ma dowodów na to, że istnieje, ale dlatego, że są pozytywne dowody na to, że NIE istnieje. Innymi słowy -gdyby dany typ związku chemicznego znajdował się w wodzie, mielibyśmy inny odczyn chemiczny. Skoro go nie ma, znaczy, że nie istnieje. Przeprowadzono pozytywny dowód na nieistnienie.

Jedną z kardynalnych zasad ontologii jest twierdzenie, że "absence of evidence is not the evidence of absence" - z braku danych na istnienie jakiegoś zjawiska nie można wysnuwać twierdzenia, że tego zjawiska nie ma. W braku danych, przy braku danych przeciwnych, należy po prostu zawiesić osąd.

Przykład 1: nie wiadomo, czy na Alpha Centauri Bb istnieje, czy nie istnieje życie. Brak zarówno dowód za, jak i przeciw takiemu twierdzeniu. W tej sytuacji należy po prostu zawiesić osąd, do momentu, w którym będziemy dysponować danymi.

Przykład 2:
W pociągu w przedziale nr 5 są zasłonięte żaluzje - nie widać wnętrza przedziału. Nie wiemy, czy ktoś nim jedzie, czy nie. Czy z faktu, że nie możemy udowodnić, że ktoś jest w przediale, należy wysnuć wniosek, że przedział jest pusty? Czyli tak długo, jak nie udowodnię, że ktoś tam jest, należy przyjąć, że jest pusty? Oczywiście, że nie.

Nawiasem mówiąc, sama kwestia semantyki, przy popełnieniu błędu, o którym mówimy, prowadzi do sprzeczności. Ateista "twierdzi", że po śmierci "jest pustka". Tak długo, jak nie przedstawi dowodu na to twierdzenie, to... powiniśmy uznać, że jest odwrotnie! W końcu, nie przedstawił dowodu!

I odwrotnie, teista "twierdzi", że po śmierci "jest życie". Nie przedstawił dowodu, a więc jest a contrario.

W zależności od semantyki otrzymujemy sprzeczne wnioski. 1=2. Reductio ad absurdum. Wspomniana zasada jest więc błędna.

Wracając do meritum, należy wskazać, że ateiści nie są w stanie wykazać pozytywnie prawdziwości własnego światopoglądu - a więc wskazać, jakie to fakty świadczą (wg nich) przeciwko istnieniu Boga. Teiści natomiast takich faktów mogą wyliczyć przynajmniej... 6? :) Nie wiem tylko, czy jest to miejsce na to, skoro dyskusja dotyczy metodologii.

Jest tylko i wyłącznie 1 przypadek, w którym "brak dowodów" (absence of evidence) jest traktowany jako dowód braku (evidence of absence). Dzieje się tak wtedy, gdy założywszy istnienie X powinniśmy także obserwować Y, którego w rzeczywistości nie obserwujemy. Przykład: Gdyby istniał Bóg, nie powinno być cierpienia. Cierpienie istnieje, w zwiazku z tym Boga nie ma. Ale jak Pan widzi, to jest argument PRZECIWKO (w sensie pozytywnym), a nie stwierdzenie, że brak dowodu jest dowodem braku.

Samo rozważanie ateistycznych argumentów na nieistnieje Boga (wbrew pozorom, są takie, i to niektóre całkiem niezłe ;) ) oraz teistycznych argumentów na jego istnienie to fascynujący temat, którym zajmuje się od kilku lat. To raczej nie miejsce na to, ale mogę tylko powiedzieć, że wg mnie przynajmniej 4 z najpopularniejs zych argumentów teistycznych bardzo dobrze się bronią, natomiast nie można tego powiedzieć o argumentach ateistycznych. W tym przypadku, człowiek mimo wszystko nieprzekonany argumentami teistycznymi powinien zawiesić osąd (uznać, że "nie wykazano" istnienia), ale zgodnie z przyjętą powyżej metodologią NIE MOŻE zostać ateistą, bo popełnia wtedy błąd logiczny o nazwie non sequitur.
Odpowiedz
Łukasz Klimek
# Łukasz Klimek 2013-11-14 20:41
Pani Mario, chętnie poznam te argumenty, nie musi być tutaj w komentarzach, ale może chociaż jakiś odnośnik do źródeł.

Łączę pozdrowienia
Odpowiedz
Wojciech W
# Wojciech W 2014-01-03 23:51
Pani Mario, przyłączam się do prosby Pana Łukasza. pozdrawiam Wojciech W.
Odpowiedz
Pinkerowiec
# Pinkerowiec 2014-01-04 16:42
Pani Mario,
Powiedzmy sobie, że ktoś rzucił w świat stwierdzenie, że w przestworzach kosmicznych, naokoło słońca, orbituje filiżanka z kawą. Według Pani interesującego tekstu, jako że obecnie nie możemy stwierdzić o istnieniu / nieistnieniu takowej filiżanki powinniśmy „zawiesić osąd”.
Takowych „filiżanek” można, na poczekaniu, wymyślić tysiące. Czyli, gdy zadajemy pytania o istotę rzeczywistości, musimy w jakiś sposób wybierać selektywnie z wszystkich teoretycznie możliwych tematów i pytań.
Rozwój wiedzy o świecie to proces powolnego układania mozaiki poznania. Próbując dopasować nowy fragment mozaiki do leżącej już pod naszymi stopami posadzki wiedzy, wybieramy takie kafelki, które pasują do już ułożonej całości. Niekiedy odkrywamy, że ułożone dawno temu kafelki składają się z fragmentów poprzednio przez nas niezauważonych – wprowadzamy wtedy odpowiednie korekcje do wcześniejszych ułożeń.
Ważne tutaj jest poruszenie przesłanek domyślnie wchodzących w powyższe rozumowanie – na przykład założenie o samej możliwości procesu poznania lub o analitycznej i logicznej spójności wszechświata. Bez tych założeń proces układania mozaiki wiedzy traci sens.
Wnioskiem, który wyciągam z powyższego, jest prawda o konieczności mozaikowej ciągłości procesu poznania a także wewnętrznej spójności logicznej otrzymanej mozaiki. Nawet jeżeli warunki brzegowe – a tak nazywam „euklidesowe” przesłanki wstępne użyte przy budowie mozaiki wiedzy – kiedyś się zmienią, to (dla mnie) koniecznym wnioskiem z założeń procesu poznawczego nauki jest fakt, że ta zmiana nie zaprzeczy prawidłowości i logiczności struktur otrzymanych poprzednio. Struktury te zostaną tylko pogłębione tymi uzupełnieniami.
Wybieram by stać stopami na twardej posadce wiedzy. Niekiedy nawet jestem gotowy trochę podskakiwać by domyślić się trochę więcej nieznanego, a leżącego przed nami terenu. Nie wsiadam jednak w balon (niewiedzy) by unieść się ponad przed nami leżącym Terra Incognita i dostrzegać, tak jak to zrobił Giovani Schiaparelli, kanały na Marsie.
Pytanie o istnienie Boga jest dla mnie pytaniem „filiżankowym”. Oczywiście można te pytanie zadać, ale w mojej obecnej selekcji sensownych pytań, nie ma ono sensu „mozaikowego”. Ma sens filozoficzny ale to już temat na kiedy indziej.

Pinkerowiec
Odpowiedz
Mario
# Mario 2014-05-31 18:54
Jeśli chodzi o rytuały, ciekawą koncepcję proponuje R. Girard:

[...]Girard twierdzi, że każda religia wzięła się u zarania ze zbiorowego mordu dokonanego na koźle ofiarnym, wedle następującego modelu:

Po dokonaniu mordu społeczność jest w szoku, że go dokonała.
Kryzys, który doprowadził do zabicia kozła ofiarnego, w końcu, siłą rzeczy, przechodzi; tworzy się poczucie, że to zabicie jednak pomogło w rozwiązaniu kryzysu.
Skoro zabicie pomogło, to znaczy, że kryzys naprawdę był spowodowany winą kozła ofiarnego; kryzys przeszedł po zabiciu przyczyny zła;
Zabity kozioł ofiarny był przyczyną zła, ale z drugiej strony umierając uratował grupę; dlatego ulega sakralizacji i staje się bogiem;
Na tej podstawie tworzą się normy moralne religii, które zaczynają się od zakazania tego, czym rzekomo zawinił kozioł ofiarny;
Żeby jednak zachować stan społecznej i kulturowej równowagi, trzeba od czasu do czasu powtórzyć akt zabicia kozła ofiarnego. Stąd rytualne zabijanie ludzi w najstarszych religiach.
Normy moralne się jednak rozwijają i sublimują; kultura stopniowo tuszuje pamięć inicjalnego mordu kolektywnego będącego podstawą religii, zastępuje go konstrukcjami symbolicznymi; w rytuałach odchodzi się od ofiar z ludzi – na rzecz ofiar ze zwierząt, a następnie ofiar symbolicznych.

Źródło: pl.wikipedia.org/.../...
Odpowiedz
Łukasz Klimek
# Łukasz Klimek 2014-08-04 10:49
Polecam Państwu wykład "Od dobrej nauki do złego ateizmu":
www.youtube.com/.../
Odpowiedz
Czytacz
# Czytacz 2015-10-07 16:22
Odechciało mi się czytać po "Religie dały nam ukamienowania, palenia na stosie, krucjaty, inkwizycje, dżihady, bombowych samobójców, a także matki, które topią swoich synów, żeby ci mogli być szczęśliwi w niebie."

Jeśli taki myśliciel nie potrafi nawet sprawdzić źródeł i kontekstów historycznych przed wygłoszeniem populistycznych bzdur to ten tekst nie jest zbyt wiele warty...
Nim następnym razem ktoś zacznie pleść absurdy na temat np. dżihadu sugeruję zapoznać się najpierw z samym znaczeniem słowa i kontekstem kulturowym miast sypać ignorancją na wszystkie strony. (O krucjatach i ich rzeczywistym - znikomym - odcisku na krajach arabskich nie wspomnę)

Zmusiłem się i z czasem było tylko gorzej. Wśród faktycznie prawdziwych stwierdzeń pojawiały się argumenty wyssane z palca jak choćby węże czy nauka języka/czytanie . Odpowiednio obawa przed nieznanym i jak najbardziej wysiłkowe uczenie się oparte na memach (czyżby brak kontaktu z rozwijającymi się dziećmi?)

Słabość do słodyczy (niewystępująca u wszystkich) jako adaptacja to też nadinterepretac ja i to spora. Zaś niezrozumienie funkcji humoru i muzyki nawet w kontekście ewolucyjnym świadczy, raz jeszcze, o ograniczonej wiedzy naukowca.

Co do samego arugmentu dot. krwi jest to znów biologiczna nieprawda, bo jak sam autor zauważył wynika to z funkcjonalności hemogolobiny. Nie rozumiem dlaczego po obaleniu własnego argumentu później się do niego odnosi. (Nie można traktować koloru czerwonego jako efektu ubocznego, bo chemicznie tak właśnie działa hemoglobina)

Choć końcówka tekstu wydaje się dużo sensowniejsza i sam wniosek jest dość ciekawy to jednak ilość błędów merytorycznych czy zwykłego nie obeznania się z tematem rzuca głęboki cień na samą teorię.
W skrócie: brak wiedzy o faktycznej roli rytuałów, o działaniu placebo (np. to co się dzieje w voodoo), które zostało tu pominięte, o funkcjonowaniu i roli religii z antropologiczne go punktu widzenia (autor odnosi się do innych źródeł, ale ewidentnie brak mu wiedzy w zakresie) oraz pewnych aspektów psychologii.

Posługując się słowami G.E.Shawa "Nikt nie może być jednostronnym specjalistą, nie będąc przy tym idiotą, w całym tego słowa znaczeniu."
Kognitiwista patrzy tylko kognitywistyczn ie, przykre.

Nic tu po mnie, tekst nie wart czasu,
Pozdrawiam
Odpowiedz

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku