Menu

W obronie niebezpiecznych idei

Steven Pinker

W każdej epoce pytania tabu podnoszą nasze ciśnienie i wzbudzają moralną panikę. Ale nie wolno nam bać się szukać na nie odpowiedzi.

Czy kobiety przeciętnie mają inne profile zdolności i emocji niż mężczyźni? Czy wydarzenia biblijne są fikcją – nie tylko w kwestii cudów i religii, ale także opisujące królów i imperia? Czy stan środowiska się poprawił w przeciągu ostatnich 50 lat? Czy większość ofiar molestowania seksualnego nie cierpi całożyciowej traumy? Czy mężczyźni mają wrodzoną tendencję do gwałtu? Czy wskaźniki zbrodni zmalał w latach 90, ponieważ dwie dekady wcześniej biedne kobiety dokonały aborcji dzieci, które byłyby predestynowane do zbrodni? Czy zamachowcy-samobójcy są dobrze wydedukowani, zdrowi psychicznie i moralni? Czy ludzie powinni mieć prawo do klonowania siebie lub modyfikowania genomu swoich dzieci?

Być może czujesz, że skacze ci ciśnienie, kiedy czytasz niektóre z tych pytań. Być może jesteś zaniepokojony tym, że ludzie są zdolni do rozważania tych kwestii. Być może masz do mnie pretensje o to, że w ogóle przywołałem te pytania. To są niebezpieczne idee – idee, które są stygmatyzowane nie dlatego, że są ewidentnie fałszywe, usprawiedliwiają bolesne zachowania, ale dlatego, że burzą one moralny porządek świata.

Ku refleksji

Mówiąc „niebezpieczne idee”, nie mam na myśli śmiercionośnych technologii – jak np. broni masowego rażenia, ani złych ideologii – jak rasizmu, faszyzmu, czy innych kultów fanatycznych. Mam na myśli stanowiska, fakty lub politykę, które bronią się dowodami i są rozważane przez szanowanych naukowców i myślicieli, ale nie zostały zaakceptowane ze względu na przyzwoitość większości w danym stuleciu. Idee, które wymieniłem w formie pytań retorycznych na początku artykułu i moralna panika, którą one wywołały na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza, stanowią tego przykład. Pisarze, którzy je podnosili, byli cenzurowani, szkalowani, zwalniani, grożono im, a nawet w niektórych przypadkach pobito.

Każda epoka ma swoje niebezpieczne idee. Przez stulecia, monoteistyczne religie prześladowały za liczne herezje, niezgodności wypływające ze świata nauki jak geocentryzm, archeologia biblijna, czy teoria ewolucji. Możemy być wdzięczni, że kary zmieniły się na przestrzeni wieków i przeszły drogę od tortur i przemocy fizycznej, do anulowania grantów na badania czy napisania złorzeczących recenzji. Jednak cenzura intelektu i zastraszanie, niezależnie od tego czy mieczem czy piórem, nieuchronnie kształtuje dyskurs, który jest brany na poważnie w danej epoce, a spojrzenie na karty historii przynosi nam ostrzeżenie.

Raz za razem ludzie zgłaszali etyczne zastrzeżenia, które z perspektywy czasu wyglądają absurdalnie i śmiesznie. Strach związany z tym, że struktura naszego układu słonecznego ma jakiekolwiek konsekwencje moralne, jest tego przykładem. A forsowanie uczniom biologii „inteligentnego projektu” - jest przykładem na czasie. Te trawestacje mainstreamowego intelektu powinny prowadzić nas do pytania o to czy aby nie stajemy w obliczu kolejnej, moralnej ułudy. Czy nie rozwścieczamy się na innowierców i heretyków naszych czasów, o których upomni się pewnego dnia historia?

Rozstrzygające możliwości

Niebezpieczne idee są w stanie zmierzyć się z nami w rosnącej skali, a my jesteśmy wyposażeni w chory system, żeby sobie z nimi poradzić. Gdyby wszystko przebiegało idealnie, to nauka (razem z szukającymi prawdy dziedzinami, takimi jak żurnalizm czy historia) opisywałaby świat taki, jakim jest, niezależnie od tego czy ucierpiałyby na tym czyjeś uczucia. Nauka w swojej szczególności zawsze była źródłem herezji, a współcześnie galopujący postęp w dotkliwych dziedzinach tj. genetyka, ewolucja, czy nauki środowiskowe, są skazane na zarzucenie nas niepokojącymi możliwościami. Co więcej świt globalizacji i internetu pozwolił heretykom na znajdowanie jeden drugiego i działać ponad barierami tradycyjnych mediów i periodyków akademickich. Podejrzewam, że zmiana w pokoleniowych wrażliwościach przyspieszy ten proces. Termin „polityczna poprawność” opisuje koncepcje moralnej prawości, którą to my – dzieci boomu demograficznego wnieśliśmy ze sobą na akademię, do dziennikarstwa i rządu w latach 60' ubiegłego stulecia. Z mojego doświadczenia wynika, że współcześni studenci – czarni i biali, kobiety i mężczyźni, homo i heteroseksualni – są zdumieni ideą, powszechną wśród ich rodziców, że określone, naukowe opinie są niemoralne lub istnieją pytania, które są zbyt ostre, żeby się ich podjąć.

Co czyni ideę niebezpieczną? Jednym z czynników jest wyimaginowany ciąg zdarzeń, w którym akceptacja idei, może doprowadzić do rezultatów, które określić można mianem szkodliwych cz krzywdzących. W społeczeństwach religijnych takim wyobrażeniem jest strach, że jeśli ludzie przestaną wierzyć w prawdy zawarte w biblii, to jednocześnie przestaną wierzyć w zasadność swoich moralnych przykazań. Czyli, jeśli ludzie odrzucą dzisiaj kwestię stworzenia świata w sześć dni, to jutro podobnie uczynią z „Nie zabijaj.”. W bardziej progresywnych gremiach z kolei, istnieje wyimaginowany ciąg zdarzeń, który mówi o tym, że jeżeli ludzie kiedykolwiek przyjmą za zasadne istnienie autentycznych różnic pomiędzy rasami, płciami czy jednostkami, to będą oni czuli się uprawnienie do dyskryminacji.

Wszystkie te skutki byłyby opłakane. Jednak żaden z nich tak naprawdę nie wynika z domniemanych niebezpiecznych idei. Nawet gdyby dla przykładu się okazało, że grupy ludzi średnio różnią się od siebie, to współzależność społeczna jest tak duża, że irracjonalnym i niesprawiedliwym byłoby dyskryminowanie jednostek na tej podstawie. Podobnie – jeśli okazałoby się, że rodzice nie mają wpływu na kształtowanie się osobowości ich dzieci, byłoby nie tylko niestosownym, ale i nieludzkim zaniedbywanie czy nadużycia wobec nich. Jeśli natomiast współczesne popularne idee na temat poprawy środowiska, okazują się nieefektywne, to jedynie wskazuje na konieczność szukania rozwiązań, które będą efektywne.

Ponadto, trudno jest sobie wyobrazić jakikolwiek aspekt życia publicznego, w którym ignorancja lub złudzenie byłyby w jakikolwiek sposób lepsze prawdy, niezależnie jaka by ona nie była. Tylko dzieci i szaleńcy mogą pozwolić sobie na „myślenie magiczne”- ułudę, że dobre rzeczy mogą się wydarzyć, jeżeli będziemy w to mocno wierzyli, a złe rzeczy znikną gdy będziemy je ignorować albo życzyć sobie żeby przepadły.  Racjonalny dorosły chce znać prawdę, bo jakiekolwiek działanie oparte na fałszywych przesłankach nie będzie miało oczekiwanych efektów. Nawet gorzej, logicy twierdzą, że system idei zawierający sprzeczności, może tak czy owak być użyty by dedukować pewne twierdzenie, niezależnie jak bardzo absurdalne by one nie były.  Idee są powiązane z innymi ideami, dlatego też czasami na posługując się okrężnymi i nieprzewidywalnymi poszlakami, wybieramy by wierzyć w  coś, co nie jest prawdą, a nawet może zwiększać ściany ignorancji. Taka decyzja może korumpować życie intelektualne, mnożąc zataczające szerokie okręgi błędy. Czy w naszym codziennym życiu, gdy mówimy o naszym zdrowiu, finansach, a nawet pogodzie, chcielibyśmy być okłamywaniu albo  trzymany w ciemności przez paternalistycznych „opiekunów” Wyobraźcie sobie kto publicznie mówi, że nie powinniśmy robić badań dotyczących globalnego ocieplenia albo deficytów energii, bo gdyby się okazało, że są one realne, miałyby by bardzo niekorzystne konsekwencje dla ekonomii. Na szczęście, światowi liderzy przyjmujący taką postawę są słusznie potępiani przez intelektualistów. Ale dlaczego inne nieprzyjemne idee powinny być traktowane w różny sposób?

Istnieje jeszcze jeden argument przeciwko spostrzeganiu idei jako niebezpiecznych. Wiele naszych politycznych oraz moralnych zasad postępowania jest skonstruowanych w taki sposób by zapobiegać temu co znamy jako najgorsze cechy ludzkiej natury. Równowaga oraz możliwość kontroli, na przykład w demokracji, zostały wymyślone jako dosłowne uznani faktu, że przywódcy będą zawsze mieli tendencje by przywłaszczać sobie jak najwięcej władzy. W ten sam sposób, nasza wrażliwość na rasizm wywodzi się ze świadomości, że ludzie pozostawieni bez kontroli mają skłonność do dyskryminowania i represjonowania innych grup, nierzadko posługując się bardzo brudnymi metodami. Historia uczy nas również, że pragnienie podporządkowania ludzi dogmatom oraz uciszenie heretyków jest ciągle nawracającą ludzką słabością, która prowadzi do ciągle odradzających się fal makabrycznej przemocy oraz opresji. Uznanie, że w każdym z nas istnieje mały kawałek Torquemady (Hiszpański inkwizytor przyp.red.) powinno wzbudzać w nas ostrożność na jakiekolwiek próby innych ludzi, którzy chcieliby zaprzeczyć temu faktowi.

Według znanego poglądu na temat wolności myśli i wyrażania się, sędziego Louisa Brandeisa „światło dzienne jest najlepszym środkiem odkażającym”. Jeżeli jakakolwiek idea rzeczywiście jest fałszywa, tylko dzięki jej otwartej analizie możemy ocenić, że jest ona nieprawdziwa. W takiej sytuacji będziemy się znajdować na lepszej pozycji by przekonać innych o jej fałszywości, aniżeli pozwolilibyśmy jej gnić w ukryciu. Unikanie problemu może działać jako ciche przyznanie, że taka fałszywa idea może być jednak prawdziwa. A jeżeli idea jest z kolei prawdziwa,  znacznie lepiej zaspokoimy nasze poczucie moralności, gdyż z pewnością nic dobrego nie może przyjść z uświęcania złudzeń. To mogłoby być nawet łatwiejsze aniżeli ideofobiczny strach. Porządek moralny nie upadł, gdy Ziemia okazała się nie być w centrum systemu społecznego, w taki sam sposób przetrwa również gdy dokonamy rewizji naszego dotychczasowego rozumienia dotyczącego tego, jak działa świat. Jak taki argument mógłby się zakończyć?

Po pierwsze, trzeba przypomnieć ludziom, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialny za możliwe do przewidzenia konsekwencje naszych czynów, w tym konsekwencje głoszonych publicznie twierdzeń. Wolność dochodzenia do prawdy może się wydawać ważną wartością, wedle tego argumenty, ale nie jest ono wartością absolutną, taką która przewyższa wszystkie inne. Wiemy, że świat jest pełen wrogich oraz bezwzględnych ludzi, którzy posłużą się jakimkolwiek pretekstem by usprawiedliwić swoją bigoterią oraz destruktywność. Musimy się spodziewać, że będę poruszać się przede wszystkim w tematach, zgodnych z ich poglądami, jako potwierdzenie słuszności ich zamiarów.

Nie tylko imprimatur debaty naukowej może potwierdzić słuszność toksycznych idei, ale nawet zwykły fakt upubliczniania pewnych idei może zmienić ich efekty. Na przykład, niektórzy mogą mieć prywatną opinię na temat różnic pomiędzy płciami albo grupami  etnicznymi, ale zatrzymywać ją dla siebie. Ale gdy takie opinie zostaną upublicznione, mogą się oni poczuć onieśmieleni by posługiwać się nimi na rzecz swoich uprzedzeń- nie tylko dlatego, że takie opinie staną się publicznie usankcjonowane, ale przede wszystkim dlatego, że będę się spodziewać, że wszyscy inni będą działać w oparciu o tych informacjach. Niektórzy ludzie, na przykład mogą dyskryminować członków pewnych grup etnicznych, pomimo braku pejoratywnych opinii na ich temat, wierząc, że ich klienci albo koledzy mają tego typu poglądy a przeciwstawianie się im byłoby dla nich kosztowne. I takie właśnie są efektach tych debat na temat zaufania wobec członków stygmatyzowanych grup. 

Oczywiście, pracownicy naukowi mogą ostrzegać przed tego typu nadużyciami, ale drobiazgowość oraz wymogi, którymi się kierują w swojej pracy mogą nie nadążać za łatwiejszymi sformułowaniami, które tworzą się szybko.  Nawet gdyby jednak udało się im nadążyć, ich kwalifikacje nie byłyby użyteczne dla mas. Nie powinniśmy liczyć na zwykłych ludzi, żeby angażowali się w jasny sposób myślenia– niektórzy nazwaliby to myśleniem, gdzie dzieli się włos na czworo -  który byłby potrzebny by zaakceptować niebezpieczne idee bez akceptacji ich strasznych konsekwencji. Naszym nadrzędnym nakazem w życiu intelektualnym, tak samo jak w medycynie, powinno być „po pierwsze, nie szkodzić".

Musimy być szczególnie podejrzliwi gdy niebezpieczeństwo w niebezpiecznych ideach dotyczy kogoś innego aniżeli ich zwolennika. Naukowcy, uczni, pisarze są członkami uprzywilejowanych elit. Mogą mieć interes by głosić idee, które usprawiedliwiają ich przywileje, obwiniają bądź lekceważą ofiary społeczeństwa albo zyskują uwagę innych dzięki swojemu sprytowi lub ikonoklazmowi. Nawet jeżeli ktoś nie darzy sympatią cynicznego marksistowskiego argumentu, że idee zawsze działają na rzecz interesu rządzącej klasy,  zwykły sceptycyzm powinien sprawić, że będziemy podchodzić ostrożnie wobec „niebezpiecznych” idei, które w ogóle nie dotyczą osób, które te idee głoszą. 

Ponadto, trudno jest sobie wyobrazić jakikolwiek aspekt życia publicznego, w którym ignorancja lub złudzenie byłyby w jakikolwiek sposób lepsze prawdy, niezależnie jaka by ona nie była. Tylko dzieci i szaleńcy mogą pozwolić sobie na „myślenie magiczne”- ułudę, że dobre rzeczy mogą się wydarzyć, jeżeli będziemy w to mocno wierzyli, a złe rzeczy znikną gdy będziemy je ignorować albo życzyć sobie żeby przepadły.  Racjonalny dorosły chce znać prawdę, bo jakiekolwiek działanie oparte na fałszywych przesłankach nie będzie miało oczekiwanych efektów. Nawet gorzej, logicy twierdzą, że system idei zawierający sprzeczności, może tak czy owak być użyty by dedukować pewne twierdzenie, niezależnie jak bardzo absurdalne by one nie były.  Idee są powiązane z innymi ideami, dlatego też czasami na posługując się okrężnymi i nieprzewidywalnymi poszlakami, wybieramy by wierzyć w  coś, co nie jest prawdą, a nawet może zwiększać ściany ignorancji. Taka decyzja może korumpować życie intelektualne, mnożąc zataczające szerokie okręgi błędy. Czy w naszym codziennym życiu, gdy mówimy o naszym zdrowiu, finansach, a nawet pogodzie, chcielibyśmy być okłamywaniu albo  trzymany w ciemności przez paternalistycznych „opiekunów” Wyobraźcie sobie kto publicznie mówi, że nie powinniśmy robić badań dotyczących globalnego ocieplenia albo deficytów energii, bo gdyby się okazało, że są one realne, miałyby by bardzo niekorzystne konsekwencje dla ekonomii. Na szczęście, światowi liderzy przyjmujący taką postawę są słusznie potępiani przez intelektualistów. Ale dlaczego inne nieprzyjemne idee powinny być traktowane w różny sposób?

Istnieje jeszcze jeden argument przeciwko spostrzeganiu idei jako niebezpiecznych. Wiele naszych politycznych oraz moralnych zasad postępowania jest skonstruowanych w taki sposób by zapobiegać temu co znamy jako najgorsze cechy ludzkiej natury. Równowaga oraz możliwość kontroli, na przykład w demokracji, zostały wymyślone jako dosłowne uznani faktu, że przywódcy będą zawsze mieli tendencje by przywłaszczać sobie jak najwięcej władzy. W ten sam sposób, nasza wrażliwość na rasizm wywodzi się ze świadomości, że ludzie pozostawieni bez kontroli mają skłonność do dyskryminowania i represjonowania innych grup, nierzadko posługując się bardzo brudnymi metodami. Historia uczy nas również, że pragnienie podporządkowania ludzi dogmatom oraz uciszenie heretyków jest ciągle nawracającą ludzką słabością, która prowadzi do ciągle odradzających się fal makabrycznej przemocy oraz opresji. Uznanie, że w każdym z nas istnieje mały kawałek Torquemady (Hiszpański inkwizytor przyp.red.) powinno wzbudzać w nas ostrożność na jakiekolwiek próby innych ludzi, którzy chcieliby zaprzeczyć temu faktowi.

Według znanego poglądu na temat wolności myśli i wyrażania się, sędziego Louisa Brandeisa „światło dzienne jest najlepszym środkiem odkażającym”. Jeżeli jakakolwiek idea rzeczywiście jest fałszywa, tylko dzięki jej otwartej analizie możemy ocenić, że jest ona nieprawdziwa. W takiej sytuacji będziemy się znajdować na lepszej pozycji by przekonać innych o jej fałszywości, aniżeli pozwolilibyśmy jej gnić w ukryciu. Unikanie problemu może działać jako ciche przyznanie, że taka fałszywa idea może być jednak prawdziwa. A jeżeli idea jest z kolei prawdziwa,  znacznie lepiej zaspokoimy nasze poczucie moralności, gdyż z pewnością nic dobrego nie może przyjść z uświęcania złudzeń. To mogłoby być nawet łatwiejsze aniżeli ideofobiczny strach. Porządek moralny nie upadł, gdy Ziemia okazała się nie być w centrum systemu społecznego, w taki sam sposób przetrwa również gdy dokonamy rewizji naszego dotychczasowego rozumienia dotyczącego tego, jak działa świat. Jak taki argument mógłby się zakończyć?

Niebezpiecznie jest wygłaszać niebezpieczne pomysły.

Pozwólcie, że zaprezentuje teraz przypadek dla zniechęcenia do pewnego ciągu intelektualnych dociekań. Do najlepszej tradycji Talmudu należy argumentowanie zajmowanego stanowiska tak silnie, jak to możliwe, następnie zaś całkowita zmiana zajmowanej dotychczas pozycji. Dwóch współautorów książki (Gopnik i Hillis) proponuje jako ich „niebezpieczne idee” dokładne przeciwieństwo tych gilbertowskich: mówią, że niebezpiecznym pomysłem dla myślicieli jest upublicznianie ich niebezpiecznych idei. Jak można dyskutować z takim sposobem myślenia?

Po pierwsze, można przypomnieć ludziom, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za przewidywalne konsekwencje naszych działań, co obejmuje również konsekwencje naszych wypowiedzi publicznych. Zgodnie z tym argumentem wolność może stanowić istotną wartość, ale nie jest wartością absolutną, która zastępuje wszystkie inne. Wiemy, że świat jest pełen nieżyczliwych, okrutnych, bezlitosnych ludzi, którzy użyją każdego pretekstu, by uzasadnić swój fanatyzm czy destrukcyjność. Należy spodziewać się, że oni chwycą się poruszanego tematu, który zdaje się bliski ich przekonaniom jako usprawiedliwienie ich programu.

Przyzwolenie na debaty naukowe nie tylko może doda zasadności toksycznym pomysłom, ale sam akt tworzenia idei wiedzy powszechnej może zmienić jego skutki. Ludzie na przykład mogą posiadać prywatne zdanie na temat różnic między płciami bądź grupami etnicznymi, ale zatrzymują swoje opinie dla siebie ze względu na ich negatywny wydźwięk. Jednakże jeśli opinia już została wygłoszona przez kogoś innego, mogą oni zostać ośmieleni, aby zachować się w sposób obrazujący ich uprzedzenia – nie tylko dlatego, że opinia pojawiła się publicznie, ale dlatego, że zmuszeni są oni założyć, że wszyscy inni zareagują na taką informację. Niektórzy ludzie na przykład mogą dyskryminować innych ze względu na przynależenie do konkretnej grupy etnicznej, pomimo tego iż nie posiadają żadnej negatywnej opinii na temat ich samych, ale oczekują, że ich klienci bądź znajomi mogą mieć takie opinie i przeciwstawienie się im może być kosztowne. I tak oto  ludzie ci wpływają na pewność członków stygmatyzowanych grup.

Oczywiście, pracownicy naukowi mogą ostrzegać przed takimi zachowaniami, ale ich kwalifikacje oraz źródło zarobku mogą nie przystawać do prostszych i łatwiej wytłumaczalnych argumentacji. Nawet jeśli próbowali ostrzegać ludzi, ich kwalifikacje zgubią się w tłumie. Nie powinniśmy liczyć na zwykłych ludzi, że zaczną myśleć racjonalnie – akceptując niebezpieczną ideę, a nie jej tragiczne konsekwencje. Naszym pierwszym przykazaniem w życiu intelektualnym, tak jak w medycynie, powinno być: „Po pierwsze nie szkodzić”.

Musimy być szczególnie podejrzliwi, jeśli niebezpieczeństwo w niebezpiecznej idei jest skierowane w stronę inną niż jej adwokat. Naukowcy, wykładowcy i pisarze są członkami uprzywilejowanej elity. Mogą mieć zysk w obwieszczaniu  idei, które usprawiedliwiają ich przywileje, które obwiniają bądź rzucają światło na ofiary społeczeństwa, lub takie, które dają im uwagę w sprytny sposób. Nawet jeśli ktoś nie darzy sympatią cynicznych marksistowskich poglądów, że idee są zawsze zmieniane, aby pomagać klasie rządzącej, to zwykły sceptycyzm twardogłowego intelektualisty powinien sprawić, że człowiek będzie świadom niebezpiecznych hipotez, które wcale nie muszą być słowami rzucanymi na wiatr (jest to taki stan umysłu, który powoduje u nas ślepą akceptację, otwarcie debaty i prowadzi do możliwych konfliktów interesów).

Ale czyż oczekiwania racjonalności nie zmuszają nas do poszukiwania absolutnej prawdy? Niekoniecznie. Racjonalne jednostki często wybierają bycie ignorantami. Mogą zdecydować, że nie chcą być w położeniu, w którym można będzie im zagrozić albo zmusić do wyjawienia delikatnego sekretu. Mogą wybrać uniknięcie sytuacji, w której zadaje im się oskarżające pytanie, gdzie jedna odpowiedź jest dewastująca, inna jest nieszczera, a brak odpowiedzi jest sygnałem dla pytającego, że może śmiało założyć najgorszy możliwy scenariusz (stąd Piąta Poprawka w Konstytucji USA: ochrona przed zeznawaniem przeciwko samemu sobie). Naukowcy badają leki w podwójnie ślepych próbach, w których nie pozwalają sobie na wiedzę – kto dostał lek, a kto placebo. Z tego samego powodu też oceniają manuskrypty anonimowo. Wielu ludzi racjonalnie wybiera, aby nie znać płci nienarodzonego dziecka, lub czy noszą w sobie gen choroby Huntingtona, czy też osoba podająca się za ich ojca jest genetycznie spokrewniona z nimi. Być może podobna logika pomogłaby zatrzymać społecznie szkodliwe informacja z dala od sfery publicznej.

Nietolerancja niepopularnych idei

Jeśli mowa o ograniczeniach w badaniu, to każdy naukowiec musi z nimi żyć. Musi godzić się na decyzje władz w sprawie ochraniania ludzi-obiektów badań oraz umów poufności danych osobowych. W 1975 r. biolodzy nałożyli moratorium (wstrzymanie) nad badaniami o rekombinacji DNA, w oczekiwaniu na mechanizmy niepozwalające na stworzenie niebezpiecznych mikroorganizmów. Powszechny osąd, że intelektualiści mają pełną swobodę działania podczas badań, jest mitem.

Pomimo iż jestem bardziej przychylny zdaniu, że ważne idee muszą zostać wypowiedziane, a nie powstrzymane, to jednak myślę, że konieczna jest debata. Czy nam się to podoba, czy nie, nauka ma zwyczaj prezentowania myśli zbijających z tropu, a Internet ma w zwyczaju obnażanie tej przykrywki.

Tragicznie, istnieją przesłanki, że te debaty odbędą się w miejscu, w którym moglibyśmy się najbardziej ich spodziewać: na uczelniach. Pomimo że pracownicy naukowi mają nieprawdopodobny przywilej piastowania stanowisk zachęcających do otwartej rozmowy i oceniania niepopularnych idei, to jednak zbyt często jako pierwsi starają się takie idee obalić. Najbardziej znany przykład z ostatnich lat to fala furii i dezinformacji, która wybuchła, kiedy rektor Harvardu Lawrence Summers zaprezentował szczegółową analizę wielu przypadków pomijania kobiet na wydziałach nauk i matematyki prestiżowych uniwersytetów, sugerując jednocześnie, że dyskryminacja i ukryte bariery nie są jedyną przyczyną.

Lecz historia nietolerancji niepopularnych idei wśród pracowników naukowych jest bardzo długa. Książki takie jak Martona Hunta „The New Know-Nothings” oraz Alana Korsa i Harvey Silvergate „The Shadow University” smutno pokazały, że na uniwersytety nie można liczyć, jeśli chodzi o obronę praw swoich własnych heretyków oraz że to często sądy lub prasa muszą zmuszać je do wprowadzania reguł tolerancji. W rządzie nietolerancja jest nawet bardziej przerażająca, ponieważ idee tam rozważane nie są już tylko intelektualną rozrywką, ale mają natychmiastowe reakcje. Chris Monney w „The Republican War on Science” dołącza do Hunta, pokazując, jak skorumpowani i demagogiczni  prawodawcy coraz bardziej dławią się wynikami badań, które są nie w smak ich interesom.

Steven Pinker
Autor: Steven Pinker
Profesor Steven Pinker pracuje na Harvardzie w Departamencie Psychologii. Do roku 2003 wykładał w Departamencie Nauk o mózgu oraz Kognitywistyki w Massachusetts Institute of Technology. Jego obszar zainteresowań badawczych oscyluje wokół języka i procesów poznawczych. Napisał wiele publikacji dla m.in.: New York Timesa czy czasopisma Time. Autor siedmiu książek w tym: Jak działa umysł? Oraz Tabula Rasa. Spory o naturę ludzką. Jeden z najwybitniejszych światowych psychologów.

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież

Tagi


Powered by Easytagcloud v2.1

Newsletter

Bądź na bieżąco!

Znajdź nas na Facebooku