Nauka nie jest Waszym wrogiem
- Szczegóły
- Utworzono: 29 czerwca 2015
- Steven Pinker
Gorący apel do niedbałych pisarzy, nastawionych bojowo profesorów i historyków bez stałego zatrudnienia.
Wielkimi myślicielami Wieku Rozumu i oświecenia byli naukowcy. Wielu z nich zajmowało się nie tylko matematyką, fizyką i fizjologią, ale też wszyscy z nich byli zapalonymi teoretykami nauk humanistycznych. Byli wśród nich neurolodzy poznawczy, którzy starali się wyjaśnić zagadnienie myśli i uczuć w odniesieniu do fizycznych mechanizmów układu nerwowego. Byli też psycholodzy ewolucyjni, którzy spekulowali na temat życia w stanie natury i zwierzęcych instynktów, które są „wlane w nasze piersi”. Byli i psycholodzy społeczni, którzy pisali o uczuciach moralnych przyciągających nas do siebie, naszych pasjach, które nas rozpalają, i słabościach wynikających z krótkowzroczności, która niweczy nasze najlepiej ułożone plany.
Ci myśliciele – Kartezjusz, Spinoza, Hobbes, Locke, Hume, Rousseau, Leibniz, Kant, Smith – są tym bardziej godni uwagi, że stworzyli swoje idee w sytuacji braku formalnej teorii i danych empirycznych. Matematyczne teorie informacji i liczenia miały zostać dopiero wynalezione. Słowa „neuron”, „hormon” i „gen” były im nieznane. Podczas czytania ich prac mam ogromną ochotę odbyć podróż do przeszłości i zaoferować im odrobinę z XXI-wiecznej nauki, co pomogłoby wypełnić luki w ich argumentacji lub ułatwiłoby ominięcie niektórych przeszkód. Co by ci Faustowie dodali do takiej wiedzy? Co by z nią zrobili?
Nie musimy fantazjować na temat takiego scenariusza, ponieważ właśnie go przeżywamy. Jesteśmy w posiadaniu prac wielkich myślicieli i ich następców, posiadamy też wiedzę naukową, o której oni nawet nie śnili. To nadzwyczajny czas do zrozumienia kondycji ludzkości. Problemy intelektualne ze starożytności są wyjaśniane przez spostrzeżenia z nauk związanych z umysłem, mózgiem, genami i ewolucją. Rozwinięto potężne narzędzia do wyjaśnienia tych zagadnień, od inżynierii genetycznej neuronów, które mogą być kontrolowane przez punkciki światła w celu zdobycia tzw. „big data” jako sposobu na zrozumienie tego, jak propagowane są idee.
Ktoś mógłby pomyśleć, że pisarze nauk humanistycznych powinni być zachwyceni i napędzani przez wykwity nowych idei pochodzące z nauk ścisłych. Lecz ten ktoś pomyślałby błędnie. Choć każdy popiera naukę, kiedy ta leczy choroby, monitoruje stan środowiska naturalnego albo walczy z oponentami politycznymi, wtargnięcie nauki na terytorium humanistyczne spotyka się z głęboką niechęcią. Tak jak drwili z zastosowania nauki w odniesieniu do religii; wielu pisarzy bez cienia wiary w Boga twierdzi, że coś niestosownego jest w naukowcach roztrząsających te największe pytania. W większości opiniotwórczych czasopism naukowi odmieńcy są regularnie oskarżani o determinizm, redukcjonizm, esencjalizm, pozytywizm, a co najgorsze, o coś, co nazywane jest scjentyzmem. W ciągu ostatnich kilku lat zaobserwowano cztery doniesienia od scjentyzmie tylko w tym jednym czasopiśmie, jednocześnie z atakami w Bookforum, Claremont Review of Books, Huffington Post, The Nation, National Review Online, New Atlantis, The New York Times i Standpoint.
Eklektyczna polityka tych publikacji wyraża ponadpartyjną naturę oburzenia. Poniższy fragment, autorstwa historyka Jacksona Learsa, pochodzący z przeglądu trzech książek Sama Harrisa, który ukazał się w 2011 roku w The Nation, sprawia, że standardowe sprawy zaczynają kwalifikować się do ściągania przez prokuratorów z lewicy:
Pozytywistyczne założenia dostarczyły epistemologicznych podstaw dla darwinizmu społecznego i pop-ewolucyjnych poglądów na postęp, w takim samym stopniu, jak dla naukowego rasizmu i imperializmu. Tendencje te połączyły się w eugenikę, doktrynę głoszącą, że ludzki dobrobyt można zwiększyć i ewentualnie doprowadzić do perfekcji poprzez selektywną hodowlę jednostek „przydatnych” i sterylizację lub eliminację jednostek „nieprzydatnych”. Każdy uczeń wie, co stało się potem: katastrofalny wiek XX, dwie wojny światowe, systematyczne mordy niewinnych na niespotykaną wcześniej skalę, rozprzestrzenienie się niewyobrażalnie niszczycielskiej broni, lokalne konflikty na peryferiach mocarstw – wszystkie te wydarzenia zaangażowały, w różnym stopniu, stosowanie badań naukowych do rozwoju zaawansowanej technologii.
Przykład z prawicy, pochodzący z mowy w 2007 roku Leona Kassa, który był bioetycznym doradcą Georga W. Busha:
Naukowe idee i odkrycia w dziedzinie środowiska naturalnego i życia człowieka, mile widziane i same w sobie nieszkodliwe, są odbierane jako nawoływanie do walki z naszymi tradycyjnymi religiami i moralnymi naukami, a nawet z naszym postrzeganiem siebie jako istot wolnych i posiadających swoją godność. Quasi-religijna wiara, która wyrosła wśród nas – pozwolę sobie nazwać to „scjentyzmem bez duszy” – zakłada, że nasza nowa biologia, eliminując wszystkie zagadki, może dać kompletny opis ludzkiego życia – w sposób czysto naukowy wyjaśniając mechanizmy ludzkiego myślenia, miłości, kreatywności, moralnych osądów, a nawet to, dlaczego wierzymy w Boga. Nie popełniajmy tego błędu. Stawka w tym kontekście jest wysoka: przedmiotem sporu jest moralne i duchowe zdrowie naszego narodu, dalszy rozwój nauki i nasze własne postrzeganie siebie jako istot ludzkich i dzieci Zachodu.
Są to w rzeczy samej gorliwi oskarżyciele. Ale ich argumenty są słabe. Naukowy sposób myślenia nie może być winiony za ludobójstwa i wojny i nie jest on żadnym zagrożeniem dla moralnego i duchowego zdrowia naszego narodu. Jest on raczej niezbędny we wszystkich obszarach budzących zainteresowanie ludzi, w tym w polityce, sztuce i poszukiwaniach sensu, celu i moralności.
Termin „scjentyzm” wcale nie jest oczywisty, więcej w nim niejasności niż powiązań z jakąkolwiek spójną doktryną. Czasami jest utożsamiany z szaleńczymi postawami, takimi jak „Tylko nauka się liczy” lub „Naukowcom powinno się powierzyć rozwiązanie wszystkich problemów.” Czasami jest opisywany przymiotnikami „uproszczony”, „naiwny”, „wulgarny”. Definicyjna próżnia pozwala mi, za aktywistami mniejszości homoseksualnej afiszującymi słowo „gej”, na przywłaszczenie sobie tych pejoratywów jako stanowiska, którego jestem gotów bronić.
Scjentyzm, w tym pozytywnym sensie, nie jest przekonaniem, że członkowie gildii pracy zwanej „nauką” są jakoś szczególnie mądrzy i szlachetni. Przeciwnie, definicyjne praktyki naukowe, w skład których wchodzą otwarte debaty, dokładna weryfikacja i metody podwójnie ślepej próby, są wyraźnie stosowane po to, by uniknąć błędów i grzechów, których naukowcy, będąc tylko ludźmi, się dopuszczają. Scjentyzm nie oznacza, że wszystkie powszechne hipotezy naukowe są prawdziwe; wiele nowych nie jest, od kiedy cykl przypuszczeń i ich obalania jest siłą napędową nauki. Nie jest to imperialistyczne dążenie do okupacji nauk humanistycznych; obietnicą nauk ścisłych jest wzbogacenie i zróżnicowanie narzędzi intelektualnych wiedzy humanistycznej, nie jej zniszczenie. I nie jest to dogmat, według którego fizyczne rzeczy są jedynymi, które istnieją. Naukowcy sami zagłębiają się w eteryczne medium informacji zawierające prawdy matematyki, logikę ich teorii i wartości, które napędzają ich przedsięwzięcia. Wedle tej koncepcji, nauka jest częścią filozofii, rozumu i oświeceniowego humanizmu. Jest wybitna poprzez wyraźne zaangażowanie w dwie idee – i to jest to, co scjentyzm stara się rozprzestrzenić w życiu intelektualnym.
Pierwszą jest to, że świat jest zrozumiały. Zjawiska, których doświadczamy, można wytłumaczyć za pomocą praw, które są mniej skomplikowane niż same zjawiska. Te prawa z kolei mogą być wyjaśnione za pomocą bardziej podstawowych praw i tak dalej. W trakcie rozwoju zrozumienia naszego świata powinno pojawić się kilka sytuacji, w których jesteśmy zmuszeni przyznać: „To po prostu jest” lub „To jest magia” albo „Ponieważ tak powiedziałem”. Zaangażowanie w zrozumienie nie jest kwestią brutalnej wiary, ale stopniowo coraz bardziej potwierdza się to, że świat zmierza do wyjaśnienia w kategoriach naukowych. Procesom życiowym, na przykład, zwykło się przypisywać tajemniczą élan vital (fr. „pęd życiowy”). Obecnie wiemy już, że są one napędzane przez chemiczne i fizyczne reakcje zachodzące w złożonych cząsteczkach.
Demonizujący pojęcie scjentyzmu często mylą zrozumienie z grzechem redukcjonizmu. Ale by wyjaśnić skomplikowane wydarzenie w kategoriach głębszych zasad, nie sposób odrzucić jego bogactwa. Nikt o zdrowych zmysłach nie podejmie się wyjaśnienia II wojny światowej w kategoriach fizyki, biologii czy chemii, w przeciwieństwie do bardziej zrozumiałego języka postrzegania i zamiarów przywódców Europy w 1914 roku. W tym samym czasie osoba ciekawa może bez przeszkód zapytać, dlaczego ludzkie umysły są skłonne do takich poglądów i dążenia do celów, jak trybalizm, zbytnia pewność siebie, poczucie honoru, które wpadły w śmiertelną kombinację w tym historycznym momencie.
Drugą ideą jest to, że zdobywanie wiedzy jest trudne. Świat nie podąża w kierunku samoistnego odsłonięcia swojego funkcjonowania, a nawet gdyby tak się stało, nasze umysły są podatne na urojenia, błędy i przesądy. Większość tradycyjnych przyczyn wierzenia – ufność, objawienie, dogmat, autorytet, charyzma, konwencjonalna mądrość, ożywczy blask subiektywnej pewności – są generatorami błędów i powinny zostać odrzucone jako źródła wiedzy. By zrozumieć świat, musimy kultywować rozwiązania dla naszych ograniczeń poznawczych, w tym sceptycyzm, otwartą dyskusję, formalną precyzję i badania empiryczne, często wymagające dużej pomysłowości. Jakikolwiek ruch, który nazywałby siebie „naukowym”, ale nie przyjmuje możliwości fałszywości własnych przekonań (przede wszystkim, gdy morduje się lub więzi ludzi, którzy się z nim nie zgadzają), nie jest ruchem naukowym.
W jaki sposób w takim razie nauka wyjaśnia ludzkie sprawy? Pozwólcie mi zacząć od najbardziej ambitnego: stawianie najtrudniejszych pytań o to, kim jesteśmy, skąd pochodzimy i jak określamy znaczenie i cel naszego życia. Jest to tradycyjne terytorium religii i jej obrońcy mają tendencję do bycia najbardziej gorliwymi krytykami scjentyzmu. Są oni skłonni poprzeć plan podziału zaproponowany przez Stephena Jay Goulda w jego najgorszej książce „Skały Wieków”, zgodnie z którym właściwe niepokoje nauki i religii pochodzą od niezazębiających się magisteriów. Nauka dociera do empirycznego wszechświata, religia stawia pytania o moralność i wartości. Niestety, ten podział zanika tak szybko, jak szybko zaczynamy to analizować. Światopogląd moralny każdego obeznanego z nauką człowieka – który nie ma na oczach klapek fundamentalizmu – wymaga wyraźnego oddzielenia od religijnych koncepcji znaczeń i wartości.
Po pierwsze, odkrycia naukowe powodują, że systemy wierzeń wszystkich światowych tradycyjnych religii i kultur – ich teorie o pochodzeniu życia, ludzkości i społeczeństw – okazują się w rzeczywistości błędne. My to wiemy, ale nasi przodkowie nie wiedzieli, że ludzie należą do jednego gatunku naczelnych z Afryki, którzy rozwinęli rolnictwo, zarządzanie i pismo w swojej późniejszej historii. Wiemy, że nasz gatunek to mała gałązka drzewa genealogicznego, które obejmuje wszystkie żywe istoty i które wyłoniło się z probiotycznych substancji chemicznych blisko cztery miliardy lat temu. Wiemy, że żyjemy na planecie, która obiega jedną z setek miliardów gwiazd w naszej galaktyce, która jest jedną z setek miliardów galaktyk we wszechświecie mającym 13,8 miliarda lat, który jest prawdopodobnie jednym z wielu wszechświatów. Wiemy, że nasze odczucia względem przestrzeni, czasu, materii i związku przyczynowo-skutkowego są niewspółmierne z charakterem rzeczywistości w skali, która jest albo bardzo duża, albo bardzo mała. Wiemy, że prawa rządzące światem fizycznym (w tym wypadki, choroby i inne nieszczęścia) nie mają na celu odnosić się do dobrobytu człowieka. Nie ma czegoś takiego jak los, opatrzność, karma, czary, klątwy, wróżby, boskie kary lub wysłuchane modlitwy – choć rozbieżności między prawem prawdopodobieństwa a funkcjonowaniem poznania mogą tłumaczyć, dlaczego ludzie wierzą. I wiemy, że nie zawsze wiedzieliśmy to wszystko i że umiłowane przekonania wszystkich czasów i kultur mogą być bezapelacyjnie fałszywe, w tym niewątpliwie niektóre z tych, które dzisiaj posiadamy.
Innymi słowy, światopogląd, który dziś wyznacza moralne i duchowe wartości wykształconej osoby, jest światopoglądem danym nam przez naukę. Choć fakty same z siebie nie dyktują wartości, są na pewno początkiem możliwości. Poprzez odrzucenie wiarygodności władzy kościelnej w sprawach merytorycznych rodzą one wątpliwości odnośnie przekonań i pewności w kwestiach moralności. Naukowe zaprzeczenie teoriom o mściwych bogach i siłach okultystycznych podważa takie praktyki jak ofiary z ludzi, polowania na czarownice, uzdrawianie wiarą, sądy i prześladowania heretyków. Naukowe fakty, poprzez odsłonięcie braku losowości w prawach rządzących wszechświatem, zmuszają nas do wzięcia odpowiedzialności za dobro nasze, naszego gatunku i całej planety. Z tego samego powodu podważają one jakikolwiek system moralny lub polityczny oparty na mistycznych siłach, poszukiwaniach, przeznaczeniu, dialektyce, zmaganiach lub mesjanizmie. A w połączeniu z kilkoma niekwestionowanymi poglądami – iż wszyscy cenimy swój własny dobrobyt, jesteśmy istotami społecznymi, które wpływają na siebie wzajemnie i mogą negocjować kodeksy postępowania – fakty naukowe przemawiają w kierunku dającej się obronić moralności, oznaczającej stosowanie zasad, które maksymalizują rozkwit ludzkości i innych czujących istot. Humanizm, który jest nierozerwalnie powiązany z naukowym rozumieniem świata, staje się de facto moralnością współczesnych demokracji, międzynarodowych organizacji i liberalnych religii, a jego niespełnione obietnice definiują moralne imperatywy, którym stawiamy czoła dzisiaj.
Co więcej, nauka przyczyniła się – bezpośrednio i ogromnie – do realizacji tych wartości. Gdyby ktoś stworzył listę najwspanialszych osiągnięć naszego gatunku (pokonanie przeszkód, które sami postawiliśmy na swojej drodze, jak zniesienie niewolnictwa i pokonanie faszyzmu), wiele z nich okazałoby się darami nauki.
Najbardziej oczywista jest sama radość z pozyskania wiedzy. Możemy powiedzieć wiele o historii wszechświata, o siłach, które znaczą jego obecność, o materiałach, z których się składamy, o pochodzeniu istot żyjących, o procesach życiowych, w tym o naszym życiu umysłowym. Co więcej, to pojmowanie nie opiera się na zwykłej liście faktów, ale na gruntownych i wspaniałych zasadach, jak ta, że życie zależy od cząsteczek przenoszących informacje, kierujących metabolizmem i regenerujących się.
Nauka również zaopatruje świat w obrazy wysublimowanego piękna: stroboskopowo zamrożony ruch, egzotyczne organizmy, odległe galaktyki i planety zewnętrzne, fluorescencyjne obwody nerwowe i świetlista planeta Ziemia wznosząca się nad horyzontem Księżyca w czerń przestrzeni. Tak jak wielkie dzieła sztuki, to nie są tylko ładne obrazki, ale szturchańce zmuszające do myślenia, które pogłębiają nasze pojmowanie tego, co to znaczy być człowiekiem i naszego miejsca w przyrodzie.
I wbrew rozpowszechnionym plotkom, że nauka stworzyła dystopię deprawacji i przemocy, każda globalna miara rozwoju ludzkości pokazuje wzrost. Liczby pokazują, że po tysiącleciach niemal powszechnej biedy stale wzrasta odsetek ludzi, którzy przeżywają pierwszy rok życia, chodzą do szkoły, głosują w demokratycznych wyborach, żyją w pokoju, komunikują się za pomocą telefonów komórkowych, cieszą się małymi luksusami i dożywają późnej starości. Sama zielona rewolucja w rolnictwie ocaliła miliard ludzi od głodu. A jeśli chcecie przykładów prawdziwie wielkiej moralności, wejdźcie na Wikipedię i przejrzyjcie teksty do haseł „ospa”, „pomór bydła”. Definicje są w czasie przeszłym, co wskazuje na to, że ludzka pomysłowość wytępiła dwie z najokrutniejszych przyczyn ludzkiego cierpienia.
Choć nauka jest korzystnie wbudowana w nasze materialne, moralne i intelektualne życie, wiele z kulturalnych instytucji, w tym liberalne artystyczne programy na wielu uczelniach, kultywują filisterską obojętność wobec nauki zawierającą w sobie cień pogardy. Studenci mogą ukończyć elitarne uczelnie z błahym podejściem do nauki. Są oni powszechnie wprowadzani w błąd, że naukowcy nie dbają o prawdę, a jedynie gonią za modą zmiany obecnych paradygmatów. Kampania demonizacji anachronicznie kwestionuje naukę za zbrodnie, które są stare jak świat: rasizm, niewolnictwo, podboje i ludobójstwo.
Tak powszechne jak historyczny analfabetyzm jest oskarżanie nauki o polityczne ruchy z pseudonaukową patyną, szczególnie chodzi tu o darwinizm społeczny i eugenikę. Darwinizm społeczny był mylnie nazywany leseferyzmem filozofii Herberta Spencera. Było to inspirowane nie przez darwinowską teorię selekcji naturalnej, ale przez wiktoriańską koncepcję Spencera opiewającą wokół tajemniczych naturalnych sił rozwoju, które najlepiej jest zostawić nienaruszone. Dzisiaj ten termin jest używany w celu oczernienia jakichkolwiek prób ewolucji dążących do zrozumienia istot ludzkich. Eugenika była kampanią, popularną wśród lewicowców i postępowców na początku XX wieku, na rzecz ostatecznej formy rozwoju społecznego i poprawy zasobów genetycznych ludzkości. Dzisiaj termin jest wspólnie używany w celu zaatakowania genetyki behawioralnej, badającej wpływ genów na indywidualne różnice.
Mogę zaświadczyć, że ta rekryminacja nie jest reliktem naukowych wojen lat 90. Kiedy Harvard zreformował ogólne wymogi edukacyjne między 2006 a 2007 rokiem, wstępne sprawozdanie grupy zadaniowej przedstawiało nauki ścisłe bez jakiejkolwiek wzmianki o ich miejscu w nabywaniu ludzkiej wiedzy: Nauki ścisłe i technologia wpływają bezpośrednio na naszych studentów na wiele sposobów, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych: doprowadziły one do wynalezienia ratujących życie leków, internetu, bardziej efektywnego magazynowania energii oraz cyfrowej rozrywki; ale napędzają one również rozwój broni jądrowej, biologicznych środków bojowych, elektronicznych podsłuchów i dewastację środowiska. Ta dziwna dwuznaczność pomiędzy utylitarnością a nikczemnością nie była stosowana w przypadku innych dyscyplin. (Wystarczy wyobrazić sobie zachęcanie do nauki muzyki klasycznej przez stwierdzenie, że zarówno pobudza ona ekonomiczną aktywność, jak i inspiruje nazistów.) Nie było tam też żadnej przesłanki, na podstawie której moglibyśmy mieć mocne powody do preferowania nauki i specjalistycznej wiedzy nad ignorancją i przesądami.
Na konferencji w 2011 roku koleżanka podsumowała to, co uznała za mieszane dziedzictwo kultury: likwidacja ospy z jednej strony; badania syfilisu Tuskegee z drugiej; (w tym badaniu, kolejny krwawy akcent w standardowej narracji o złu nauki, badacze rozpoczęli w 1932 roku śledzenie postępów nieleczonej choroby u niczego nieświadomych ubogich Afroamerykanów). Porównanie to jest ograniczone. Zakłada ono, że badanie to było nieuniknioną ciemną stroną naukowego postępu, w przeciwieństwie do powszechnego ubolewania nad naruszeniem prawa, i porównuje jedno niepowodzenie zapobieżenia cierpieniu kilkudziesięciu osób z zapobiegnięciem śmierci setek tysięcy ludzi w tym stuleciu, na zawsze.
Głównym bodźcem ostatnich doniesień o scjentyzmie było zaszczepienie neurologii, ewolucji i genetyki do spraw ludzkich. Z pewnością wiele z tych działań jest nieudanych lub złych i zasługują one na krytykę: skanowanie mózgów wyborców, gdy ci patrzą na twarze polityków, przypisywanie wojny do genów agresji, wyjaśnianie religii jako ewolucyjnej adaptacji zawiązywania grupy. Tak, jest to niesłychane dla intelektualistów, którzy nie ponoszą winy za to, że nauka popiera idee, które są błędne, i nikt też nie każe humanistom wracać do ich izolatek i trzymać się z dala od dyskusji na istotne tematy. I mylne jest też używanie błędnych przykładów w celu odizolowania nauk badających naturę ludzką od naszej próby zrozumienia kondycji ludzkości.
Weźmy nasze rozumienie polityki. „Czym jest rząd sam w sobie?” – zapytał James Madison – „Największą z refleksji o naturze ludzkiej?” Nowe dziedziny nauk o mózgu ponownie badają związki miedzy polityką a naturą ludzką, które zostały omówione w czasach Madisona, ale rozpłynęło się to w trakcie długiej przerwy, kiedy ludzie byli uznawani albo za niezapisane tablice, albo racjonalnych aktorów. Ludzie, co coraz bardziej doceniamy, to moralizatorscy aktorzy, kierujący się normami i tematami tabu na temat władzy, społeczności i niewinności, prowadzeni przez sprzeczne skłonności do zemsty i pojednania. Impulsy te na ogół działają poza naszą świadomością, ale w niektórych okolicznościach mogą działać w oparciu na rozumie i dyskusji. Zaczynamy pojmować, dlaczego te impulsy ewoluowały; jak są one zakorzenione w mózgu; jak różnicują one osobowości, kulturę i subkultury; i jakie czynniki je aktywizują, a jakie wyłączają.
Związek nauki i polityki nie tylko wzbogaca nasze zasoby teorii i idei, ale również wskazuje na to, które z nich powinny zostać skorygowane. Debaty polityczne zostały tradycyjnie opracowane przez studia przypadków, retorykę i to, co inżynierowie programowania nazywają HiPPO (najlepiej opłacane opinie). Nic dziwnego, że kontrowersje opadły bez żadnej rezolucji. Czy demokracje walczą ze sobą? Co z partnerami handlowymi? Czy sąsiadujące grupy etniczne nieuchronnie toczą krwawe konflikty w imię staradawnej nienawiści? Czy pokojowe siły naprawdę utrzymują pokój? Czy organizacje terrorystyczne dostają to, czego chcą? Co z ruchem Gandhiego? Czy po zakończeniu konfliktu działania pojednawcze rzeczywiście zapobiegają odnowieniu konfliktu?
Historyczni spece mogą powoływać się na przykłady, które są poparciem lub odpowiedzią, ale to nie oznacza, że pytania pozostają nierozwiązywalne. Polityczne wydarzenia są wspierane przez różne siły, więc możliwe, że użycie siły jest skuteczne, generalizując, ale przy głębszej analizie okazuje się, że jest inaczej. Wraz z pojawieniem się danych naukowych – analiza dużych, powszechnie dostępnych zbiorów danych złożonych z liczb lub tekstu – sygnały mogą zostać odizolowane od zakłóceń i dyskusji, w naukach historycznych i politycznych, rozwiązujących spory bardziej obiektywnie. Najlepsze, co możemy obecnie powiedzieć, odpowiedzi na pytania, które postawiliśmy powyżej (uśredniając, wszystkie rzeczy stawiając na równi): nie, nie, nie, tak, nie, tak i tak. Nauki humanistyczne są dziedziną, w której ingerencja nauk ścisłych wywołała najsilniejszą reakcję. Ale tak właśnie jest w przypadku dziedzin, które wydają się najbardziej potrzebować nowych idei. Według wszystkich obliczeń, nauki humanistyczne są w tarapatach. Uniwersyteckie programy kurczą się, następne pokolenia badaczy nie mają lub tylko częściowo mają zatrudnienie, morale tonie, studenci tłumnie trzymają się z daleka. Żadna myśląca osoba nie powinna być obojętna na brak inwestycji naszego społeczeństwa w humanistykę, która jest niezbędna w społeczeństwie demokratycznym. Diagnozy złego stanu nauk humanistycznych słusznie wskazują na antyintelektualne tendencje naszego społeczeństwa i komercjalizowanie się naszych uniwersytetów. Ale w szczerej ocenie należy przyznać, że niektóre szkody humanistyka wyrządziła sobie sama. Humanistyka musi jeszcze wyzdrowieć z postmodernizmu, z jego wyzywającego obskurantyzmu, dogmatycznego relatywizmu i duszącej poprawności politycznej. Nie udało im się też stworzyć progresywnego programu. Kilku dziekanów uniwersytetów skarżyło mi się, że gdy naukowiec wchodzi do ich gabinetu, to po to, by powiedzieć o nowych, ekscytujących możliwościach badań, które wymagają środków na ich zrealizowanie. Gdy przychodzi humanista, to jest to zawsze powoływanie się na dumę z rzeczy, które od zawsze były robione.
Rzeczy te zasługują na szacunek, i możliwe, że nie ma zamienników dla zasobów czytelniczych, dokładnych opisów i głębokich analiz, które naukowcy mogą wykorzystywać w swoich indywidualnych pracach. Ale czy ma to być jedyna droga do wiedzy? Konsyliencja z nauką ścisłą oferuje humanistyce niezliczone możliwości w zakresie innowacji w zdobywaniu wiedzy. Sztuka, kultura i nauka to produkty ludzkich umysłów. Pochodzą one z naszych zdolności percepcji, myśli i emocji, które kumulują się i rozprzestrzeniają niczym epidemie, w których jedna osoba wpływa na drugą. Czy nie powinnyśmy być ciekawi zrozumienia tych związków? Obie strony powinny. Humanistyka powinna czerpać z wyjaśniającej głębi nauk, nie mówiąc już o programach rozwoju, które apelują do dziekanów i darczyńców. Nauki ścisłe powinny rzucić wyzwanie swoim teoriom w zestawieniu z naturalnymi eksperymentami i znaczącymi fenomenami natury, które nauki humanistyczne tak bogato charakteryzowały.
W niektórych dyscyplinach ta konsyliencja wiedzy jest faktem dokonanym. Archeologia wyrosła od gałęzi historii sztuki do wysoce technologicznej nauki. Lingwistyka i filozofia z cienia kognitywistyki i neurologii.
Podobne możliwości istnieją dla badań. Sztuki wizualne powinny czerpać korzyści z eksplozji wiedzy w wizualnych naukach, w tym postrzegania kolorów, kształtów, tekstury i oświetlenia oraz ewolucji postrzegania estetyki twarzy i krajobrazów. Muzycy mają wiele do przedyskutowania z naukowcami, którzy badają percepcję mowy i analizują działanie mózgu w świecie dźwięków.
Dla wiedzy pisanej, od czego powinienem zacząć? John Dryden napisał, że fikcją jest „jedynie wesoły obraz natury ludzkiej, reprezentujący pasje i nastroje, i zmiany losy, którym podlega, ku uciesze i nauczaniu ludzkości”. Lingwiści mogą opisać zasoby gramatyki i dyskursów, które pozwalają autorom na manipulację wyimaginowanymi doświadczeniami czytelników. Psychologia poznawcza może zapewnić wgląd w zdolność czytelników do pogodzenia własnej świadomości z poglądami autora i bohaterów. Genetyka behawioralna może aktualizować potoczne teorie wpływu rodzicielskiego, dzięki odkryciom wpływu genów, rówieśników i otoczenia, które mają istotny wpływ na interpretację biografii i wspomnień – działanie, które również ma wiele do zaczerpnięcia od psychologii pamięci i psychologii społecznej autoprezentacji. Psychologowie ewolucyjni mogą odróżnić obsesje powszechne od tych, które są charakterystyczne dla danej kultury i mogą powodować nieodłączne konflikty i splot interesów pomiędzy rodzinami, parami, przyjaciółmi a rywalami, które stanowią siłę napędową fabuły.
I, tak jak w polityce, pojawienie się danych naukowych używanych w książkach, czasopismach, korespondencji i muzycznych utworach niesie za sobą obietnicę ekspansji nowej „cyfrowej humanistyki”. Możliwości teorii i odkryć są ograniczone jedynie wyobraźnią i obejmują pochodzenie i rozprzestrzenianie się idei, sieci intelektualnego i artystycznego wpływu, trwałości pamięci historycznej, ich utrwalanie i zanikanie w literaturze i schematy nieoficjalnej cenzury i tabu.
Niemniej wielu humanistów reaguje na te możliwości jak protagoniści gramatycznego przykładu wolicjonalnego czasu przyszłego: „Utopię się. Nikt nie może mnie uratować”. Biorąc pod uwagę to, że te analizy spłaszczają bogactwo indywidualnych prac, sięgają oni po zwykłe przymiotniki: uproszczony, redukcyjny, naiwny, wulgarny i, oczywiście, scjentystyczny.
Skarga na uproszenia jest chybiona. By coś wyjaśnić, trzeba podsumować to za pomocą bardziej ogólnych praw, co zawsze pociąga za sobą stopień uproszczenia. Jednak uprościć to nie znaczy być uproszczonym. Aprecjacja szczegółów pracy może koegzystować z wyjaśnieniami na wielu innych poziomach, od osobowości autora do środowiska kulturowego i praw rządzących życiem społecznym. Odrzucenie poszukiwań na rzecz ogólnych trendów i zasad przywołuje na myśl fikcyjne imperium Jorge’a Luisa Borgesa, w którym „Zrzeszenie Kartografów narysowało mapę imperium, która była tak duża, jak całe imperium z pokrywającym się punkt po punkcie. Następne pokolenia uznały ją za bezużyteczną i pozwoliły jej na rozkład i strzępienie pod wpływem słońca i wiatru”.
I krytycy powinni uważać na używane przymiotniki. Jeśli cokolwiek jest naiwne i uproszczone, to przekonanie, że zgromadzona spuścizna zrzeszeń akademickich powinna być obwarowana i że powinniśmy na zawsze być zadowoleni z obecnych dróg nadawania sensu światu. Z pewnością nasze koncepcje w polityce, kulturze i moralności muszą wiele nauczyć się od naszego najlepszego pojmowania fizycznego wszechświata i naszego wizerunku jako gatunku.