Ku dekonstrukcji "Ja kolektywnego"
- Szczegóły
- Utworzono: 30 maja 2006
- Jarosław Świątek
W innym badaniu Schweder i Bourne (1984) sprawdzali jak studenci z Indii i Ameryki oceniają swoich znajomych. Analiza wariancji pokazała, że Hindusi o wiele więcej wagi przywiązywali do kontekstów i powiązań sytuacyjnych, niż opisy Amerykanów, które z kolei koncentrowały się na cechach i dyspozycjach wewnętrznych.
Podczas gdy Hindusi opisywali jak, dlaczego, co i kiedy się komu przytrafiło, to Amerykanie mówili, że John lubi biegać, jest uczciwy, zabawny i inteligentny.
Cousins (1989) z kolei udowodnił poprzez Test Dwudziestu Wyrażeń (Kuhn i McPartland, 1954), że osoby ze wschodniej części naszego globu opisują siebie w odpowiedzi na pytanie: „Kim jestem?” w sposób zdecydowanie bardziej akcentujący swoją rolę („W weekendy grywam w tenisa”) niż dyspozycyjny – jak to czynili Amerykanie („Jestem naiwny” czy „Lubię dominować”).
Przytoczone przeze mnie badania stanowią zaledwie kroplę w morzu. Od publikacji artykułu Markus i Kitayamy przeprowadzonych zostało wiele badań, mających na celu potwierdzenie istnienia dwóch odmiennych konstruktów Ja.
Czy jednak podział i założenie Markus i Kitayamy było słuszne?
Czy rzeczywiście można mówić o istnieniu dwóch odmiennych rodzajów osobowości?
Z punktu widzenia leksykalnego i znaczeniowego podział na Ja indywidualne i kolektywne jest błędny.
Termin Ja w Słowniku Języka Polskiego oznacza: „zaimek osobowy, którym osoba mówiąca oznacza siebie” (Słownik Języka Polskiego, PWN, 2003). Jest to jednoznaczne wskazanie na to, że definicja Ja bliższa jest koncentracji na sobie – zatem jest bardziej adekwatna temu, jak opisywane jest Ja indywidualne.
Pamiętać trzeba jednak, że polski termin Ja wziął się z angielskiego self. Self natomiast bliższe jest semiotycznie pojęciu osobowości. Jeśli jednak zestawilibyśmy kombinację słów: osobowość kolektywna, to i tak mamy do czynienia z czymś, co pod względem znaczeniowym wydaje się być nie do pomyślenia. Oto sugeruje nam ten termin, że istnieje coś, co można określić mianem wspólnej osobowości – osobowości zbiorowej.
Szczerze powiedziawszy dość ciężko mi to sobie wyobrazić. Gdyby bowiem taki termin miał posiadać sens, to musiałoby istnieć takie połączenie międzyludzkie, które umożliwiałoby wypracowywanie wspólnych wartości, poglądów czy nawet myśli. I bynajmniej nie chodzi tutaj o uzgadnianie i wypracowywanie ich w toku dialogów. Ponadto pod względem biologicznym jesteśmy odrębnymi bytami, co również podważa sens wspólnej osobowości.
Hallowel (1955) już dawno przyjął założenie, że wszyscy ludzie rozwijają myślenie o sobie, jako o fizycznie odrębnych i rozłącznych od innych.
Head (1920) z kolei twierdził, że mamy uniwersalny schemat ciała, który dostarcza nam poczucia umiejscowienia w czasie i przestrzeni.
Allport (1937) sformułował hipotezę, że musi istnieć taki obszar naszej osobowości, który pozwala nam na identyfikację siebie każdego ranka w świadomości, że jest się tą samą osobą, która byliśmy kładąc się spać poprzedniej nocy.
Neisser (1988) natomiast wskazywał na istnienie takiego aspektu Ja ekologicznego, które definiował jako Ja w odniesieniu do otoczenia: „Jestem tą osobą, w tym miejscu, zaangażowaną w taką, a nie inną czynność”.
Powyższe przykłady wskazują na bezzasadność terminu „Ja kolektywne” jako konstruktu osobowościowego. Dlaczego? Dlatego, że wtedy nie mielibyśmy już do czynienia z Ja tylko z terminem „My”.
A dlaczego nie występuje zatem np. termin „My” jako konstrukt osobowościowy? Odpowiedź jest oczywista – ponieważ nie istnieje wspólna osobowość – wspólny zbiór myśli, przekonań i idei, ostatecznie ludzie mają problemy z przewidywaniem tego, co myślą inni i często popełniają błędy. Jednym z nich jest choćby podstawowy błąd atrybucji (Aronson, Wilson, Akert, 2002).