Kto ty jesteś?
- Szczegóły
- Utworzono: 12 maja 2009
- Jarosław Świątek
Vaclav Klauz pomimo tego, iż czeski parlament przyjął traktat lizboński po burzliwej debacie, stwierdził że nie będzie się spieszył z jego podpisaniem. Sytuacja ta brzmi dziwnie znajomo. Jeszcze nie tak całkiem dawno na naszym lokalnym podwórku Prezydent Lech Kaczyński również zapowiedział, że nie ratyfikuje traktatu, dopóki nie zrobi tego Irlandia. Z kolei za Odrą Niemcy czekają na stwierdzenie zgodności traktatu z konstytucją przez ichniejszy trybunał. Na domiar tego wszystkiego Prawo i Sprawiedliwość złożyło zawiadomienie w prokuraturze w sprawie domniemania popełnienia przestępstwa przez PO, które polegać miało na tym, że na kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie, Platforma miała zainaugurować swoją kampanię wyborczą, za którą zapłacić miała EPP, co nie jest zgodne z polską konstytucją.
Wszystkie te wydarzenia mają jeden wspólny mianownik – obnażają stagnację Unii Europejskiej i jej struktur. Antytraktatowe nastroje najwyższych urzędników Polski i Czech, obawa przed rzekomym finansowaniem kampanii wyborczej do Europarlamentu przez europejskie frakcje polityczne, do których należą de facto nasze partie (a zatem nie jest to obcy kapitał, lecz wspólny), nie przyczyniają się do rozwoju Unii Europejskiej. Ktoś spyta – w jakim kierunku UE miałaby się rozwijać?
Odpowiedzi na to pytanie dostarczyć mogło wystąpienie Leszka Millera podczas konferencji zorganizowanej z okazji wstąpienia Polski do Unii i jej rozszerzenia, która odbyła się na początku maja br. Były premier, który wprowadził nasz kraj do struktur UE nawoływał do powstania Stanów Zjednoczonych Europy. Argumentował on, że jeżeli Europa chce się liczyć na arenie międzynarodowej i dyktować warunki jako supermocarstwo, to musi być zjednoczona. Niezależnie od tego, do jakiego stopnia popieramy integrację z UE, jej dalszy rozwój wydaje się być konieczny z punktu widzenia naszych interesów narodowych. Silną politykę zagraniczną, bezpieczeństwo energetyczne, stabilną gospodarkę zapewnić nam może jedynie spójna i zwarta Unia. Gdzie zatem jest pies pogrzebany?
Problemem Unii Europejskiej jest brak identyfikacji z nią jako całością przez poszczególnych Europejczyków.
Europejczycy bowiem mają zaktywizowaną tożsamość narodową, nie zaś wspólnotową. Innymi słowy mówiąc: ludzie w o wiele większym stopniu czują się Hiszpanami, Włochami, Niemcami czy Czechami niż Europejczykami. Sytuacja ta oczywiście nie dzieje się bez powodu. W wielu państwach Unii, w tym także w Polsce wielki nacisk kładzie się na utrwalanie i aktywizowanie tożsamości narodowej. Np. ostatnimi czasy bardzo często odznacza się bohaterów wojennych i inne postacie zasłużone dla kraju, o których rzekomo zapominano dotychczas. Odświeża się święta narodowe, tworzy nowe tradycje z nimi związane (np. parada Wojska Polskiego 15 sierpnia).
To wszystko wpływa na poczucie polskości i wzmaga identyfikację z narodem oraz jego symbolami. Podobne praktyki można zaobserwować w niektórych państwach UE. Unia nie robi jednak nic lub w każdym razie robi niewiele, żeby zaktywizować i utrwalać tożsamość europejską. O ile ciężej odwoływać się tutaj do historii Europy, która często opiewała w wojny i konflikty, to można tworzyć zupełnie nową jakość i np. zapoznawać nas z historią i obyczajami naszych sąsiadów. Wszelkie tego typu działania przyczyniłyby się do powstania tożsamości europejskiej, a co za tym idzie na najwyższe stanowiska w państwie nie byliby wybierani eurosceptycy, dzięki czemu Unia rozwijałaby się dynamicznie i nikomu by to nie przeszkadzało. W przeciwnym wypadku nadal media będą zachodziły w głowę, dlaczego deklarowana w badaniach frekwencja wyborcza do Europarlamentu wynosi mniej niż 20 %, zaś politycy zamiast myśleć o sprawach gospodarczych itp., będą nakłaniać prezydenta do podpisania traktatu lizbońskiego.